Where is piłka?

przez | 12 sierpnia, 2019

Sezon letni w pełni. Dzięki czemu całe dnie mogę spędzać z córkami w parku i na placu zabaw. Dla mnie, jako logopedy, takie miejsca stanowią świetne pole do obserwacji strategii komunikacyjnych dzieci w piaskownicy, sposobów komunikacji rodziców z ich pociechami. I tak od wczesnych godzin porannych w piaskownicy ,,takie słyszy się rozmowy”:
– ,,Maja where is piłka?”
– ,,Maja co to?” – ,,ball”
– ,,Maja jakiego koloru jest piłka?” ,,Ta piłka jest blue” itp., itd.

Tak tata zwracał się do swojej niespełna dwuletniej córeczki. Na moje logopedyczne ucho dziewczynka mimo dwóch lat wypowiadała się pojedynczymi słowami, nie budowała jeszcze prostych zdań. Także rozwój mowy ,,małej Angielki” nie przebiegał płynnie i podręcznikowo.

We współczesnym świecie znajomość języka angielskiego jest podstawą, o którą pytają przede wszystkim pracodawcy podczas rekrutacji, uznając ją za prymarną kompetencję potencjalnego pracownika, na równi z obsługą komputera. Język angielski przenika do każdej dziedziny naszego życia, czasem nawet język polski nie nadąża za nowinkami anglojęzycznymi i nie znajdujemy od razu bezpośredniego terminu tłumaczącego obco brzmiące słowo (choćby coraz bardziej popularne słowo ,,hejt”).

Obecnie prywatne żłobki i przedszkola wychodzącą naprzeciw nowym trendom i oczekiwaniom rodziców i reklamują się obecnością native speakera w każdej grupie wiekowej (nawet u rocznych maluszków) przez pół dnia, który towarzyszy przedszkolakom w każdej ich aktywności. I o ile ma choć trochę sensu to, że przez stałe komentowanie działań maluchów, wielokrotnemu powtarzaniu podstawowych słów i prostych zwrotów przez anglistę, dzieci mają szansę na poznanie języka, ,,osłuchaniu” się z nim, poznawaniu go w naturalnych sytuacjach, poprawnego pod względem gramatycznym i stylistycznym,  o tyle takie ,,samodzielne” uczenie dziecka drugiego języka, domorosłymi, amatorskimi sposobami może przynieść więcej szkody niż pożytku. Przede wszystkim blokuje rozwój rodzimego języka (więcej na temat dwujęzyczności odsyłam do prac prof. Jagody Cieszyńskiej i założeń jej autorskiej metody programowania mowy i języka tzw. metody krakowskiej), ale także uczy mowy niegramatycznej, niepoprawnej stylistycznie. Ponadto takie sytuacje są sztucznie kreowane i niesystematyczne. Dla rodziców, nawet świetnie władających językiem angielskim, nie jest to język naturalny, więc my sami nie czujemy się pewnie w takich sytuacjach komunikacyjnych. A nie ma nic gorszego niż sztuczność i  sztywność w kontaktach z własnymi dziećmi.

Wydaje mi się, że bezpieczniej i efektywniej dla dziecka jest zaprowadzić go na zajęcia z języka angielskiego dla maluchów organizowanych przez niemal każde klubiki dziecięce, domy kultury. Nawet oglądanie krótkich bajek o prostej fabule w języku angielskim (oczywiście z umiarem i to dużym!!! choć ja osobiście nie jestem zwolennikiem tej metody) przyniesie pożądaną korzyść.

Uważam, że w każdej dziedzinie naszego życia jak zwykle najlepiej sprawdza się umiar i zdrowy rozsądek. Wiadomo, że chcemy dla naszych dzieci wszystkiego, co najlepsze, że przy nich, kiedy włączają się emocje tracimy obiektywizm. Dlatego czasami dobrze jest wziąć pod uwagę opinię kogoś, kto stoi z boku i komu naprawdę na sercu leży dobro każdego dziecka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *