Wspomnień czar

przez | 2 kwietnia, 2024

Od kilku lat mamy w naszej najbliższej rodzinie niepisaną tradycję, że na święta wielkanocne wyjeżdżamy nad morze. Nie siedzimy wtedy za suto zastawionymi stołami, nie przejadamy się (przynajmniej nie za bardzo), chodzimy na długie spacery, rozmawiamy, śmiejemy się, kontemplujemy, uskuteczniamy kontakt z naturą. Nikt też nie jest zmęczony przygotowaniami potraw dla całej rodziny. Każdy przywozi prowiant dla siebie. W tym roku ponownie wybraliśmy mniej znaną miejscowość nad morzem, bez zbędnych stoisk z pamiątkami, bez większych atrakcji, a tym samym mniej uczęszczaną i odwiedzaną przez potencjalnych turystów. Do tej pory byliśmy tutaj pięciokrotnie. Mamy sentyment do tej miejscowości, bo pierwszy raz przyjechaliśmy do niej w czasie pierwszej fazy pandemii. Był to czas wielkiej smuty, gdzie spotkania z innymi ludźmi były prawnie regulowane, kontakt naturą reglamentowany, poziom strachu bardzo wysoki, niepewność jutra paraliżująca. 

Kiedy wracaliśmy z mężem i dziećmi do wspomnień z naszych poprzednich czterech pobytów zaskoczyło mnie to, że każdy z nas pamiętał coś innego. Córki pamiętały bezdomnego czarnego kota, który błąkał się pomiędzy domami i gdzie jadły pyszne gofry. Ja pamiętam do tej pory tą ulgę, oddech, kiedy opuściliśmy wielkie miasto ogarnięte pandemią strachu i przyjechaliśmy do małej miejscowości, w której poza grupką mieszkańców nie było nikogo. Dla mnie był to dwutygodniowy okres bezczasu, odrealnienia, bliskości, jedności z najbliższymi i przyrodą. Był to czas skupienia się na rodzinie, na każdym z osobna i na wszystkich razem, na sobie. Cudowny, niepowtarzalny, kojący czas. 

Okazało się, że ja wracając do naszych pobytów w tej miejscowości najbardziej pamiętam wrażenia, emocje, które mi towarzyszy, a moje dzieci bardziej pamiętają detaliczne zdarzenia, pojedyncze fakty, które dla mnie pozornie były bez znaczenia, a dla nich stanowiły sprawy najwyższej wagi.

Koniec końców każdy z nas miał tylko pozytywne wspomnienia.

Czasami zastanawiam się, jak swoje dzieciństwo i wczesną młodość będą wspominały nasze dzieci. Ten czas, kiedy były z nami, w domu, w codzienności. Na ile dobre wydarzenia zostaną z nimi na zawsze, a na ile lub z jaką częstotliwością trudne emocje, problemy będą do nich wracały w dorosłym życiu. Wiadomo, staramy się z mężem poświęcać im jak najwięcej czasu, uwagi, odpowiadać na ich potrzeby. Dla nas taką formą celebrowania wspólnego czasu są właśnie wyjazdy te bliskie i te dalekie, gdzie kilka lub kilkanaście dni jesteśmy ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę, gdzie siłą rzeczy gadamy o wielu sprawach tych błahych i tych ważnych, gdzie się wygłupiamy, śmiejemy się, wspominamy. Dla mnie to są cenne chwilę. Motywują mnie do wytężonej pracy, także tej zarobkowej, by potem móc wyjechać razem.

Nieuniknione jest też to, że życie, pomimo naszych szczerych chęci, nie jest idealne. Jesteśmy zmęczeni, wkurzeni, przytłoczeni obowiązkami, tym co musimy, tym co powinniśmy, tym co wypada. I wtedy złościmy się, wybuchamy, albo zamrażamy swoje emocje, ukrywamy je, w jednym i drugim przypadku nie będąc naturalnymi i prawdziwymi w kontaktach z własnymi dziećmi. Nie raz przeraża mnie myśl, ile z tych trudnych momentów i chwil odkłada się w sercach i umysłach moich córek. Czy często będą do nich wracały wspomnieniami. Czy trudne przeżycia będą determinowały ich późniejsze wybory zawodowe i prywatne, czy wpłynie to na ich relacje z innymi ludźmi, dobór znajomych. Czy częściej będą pamiętały ten dobry czas czy trudne sytuacje. I choć tych ostatnich w naszym życiu jest mniej, i choć z mężem czynimy czasami nadludzki wysiłek, by je przed nimi ochronić, nie dopuścić je do nich, złagodzić negatywne konsekwencje, nie zawsze się to udaje. Bo nie wszystko zależy od nas, bo nie na wszystko mamy wpływ, bo jesteśmy tylko ludźmi…

Ponadto otwartym pozostaje dla mnie pytanie, jakie emocje, wspomnienia wyniosą dzieci i ich rodzice uczęszczające do mnie na terapię. Jakie emocje będą im towarzyszyć po latach na wspomnienie kontaktów ze mną, jaki będzie poziom satysfakcji z udzielonej im pomocy i wsparcia. Czasami wspomnienie terapii logopedycznej może rzutować na podjęcie lub odrzucenie innej terapii np. psychologicznej lub psychoterapeutycznej, bo ten pierwszy kontakt ze specjalistą mógł okazać się zbyt traumatyczny.

W swojej zawodowej pracy przyjmuję zawsze zasadę niedoceniania moich małych klientów i ich rodziców, ich sposobu na życie, modelu wychowywania dzieci, sposobów spędzania wolnego czasu. Uważam też, że moją rolą nie jest ingerowanie w strukturę i zwyczaje rodziny. Nie jestem przecież członkiem rodziny, nie znam niuansów jej codzienności, egzystencji, nie wiem, z jaką historią i wspomnieniami borykają się rodzice tych dzieci. Mogę tylko przyjmować moich podopiecznych z radością, życzliwością, entuzjazmem, mogę sugerować, tłumaczyć, prezentować najnowsze badania naukowe, polecać fachową literaturę, by rodzina zdecydowała się na skorygowanie swoich zwyczajów. Mogę pokazywać skutki niewłaściwej higieny, sposobu odżywiania, form spędzania wolnego czasu, aby rodzice wyciągnęli właściwe wnioski i sami z siebie zapragnęli dokonać trwałej zmiany. Nie da się tylko surowym głosem, autorytatywną postawą i kategorycznym stwierdzeniem powiedzieć matce, że musi codziennie gotować, aby jej dziecko zmagające się z wybiórczością pokarmową uporało się z problemem, bo nie wiem jakie warunki ma ta rodzina. Czy w ich domu jest przestrzeń do gotowania lub czy sam rodzic nie ma nadwrażliwości na zapachy więc i dla niego gotowanie stanie się przykrym obowiązkiem.   

Zawsze z dużą ostrożnością musimy ferować osądy, dawać dobre rady. Pamiętając jednocześnie, że my sami zmagamy się na co dzień z trudami wychowania własnych dzieci, ze sprostaniem zawodowych obowiązków jako pracownik danej instytucji, podtrzymywaniem więzi z często już starszymi rodzicami, z utrzymywaniem regularnych kontaktów z przyjaciółmi w tym zwariowanym świecie.

I wracając zarówno do moich dzieci, jak i tych zawodowych wiem, że zostaje mi tylko starać się, dawać z siebie wszystko co mogę, by w ich pamięci utrwalały się dobre wspomnienia, emocje, wrażenia, przeżycia. I to jest bardzo trudne zadanie.  Zadanie, które staje się wyzwaniem na całe życie, zadanie, od którego nie ma przerwy i ucieczki. Ale nikt nie powiedział, że będzie lekko, a patrząc na buzie moich córek, już trochę, a nawet bardzo wyrośnięte, coraz bardziej krytyczne, ale i coraz bardziej świadome siebie, świata, zawsze utwierdzam się w przekonaniu, że warto. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *