Słów brak…

przez | 1 października, 2019

Jestem logopedą, to żadna tajemnica, bo chwalę się tym na prawo i lewo. Jestem mamą, tym chwalę się jeszcze bardziej, z dumą pokazując zdjęcia moich dzieci i opowiadając o nich każdemu, kto tylko ma ochotę o tym słuchać.

W jednej i drugiej płaszczyźnie mojego życia, które przenikają się nawzajem, pracuję słowem, ze słowem, nad słowem. Słowem… słowo, to mój chleb powszedni.

Wiem, jak ważne są pierwsze słowa dla rodziców, szczególnie dzieci z różnymi dysfunkcjami, którzy latami potrafią czekać, aż ich dziecko wypowie pierwsze słowo. Ale Ci rodzice nie tylko czekają. Najpierw muszą się zmierzyć z własnym wątpliwościami, czy ich dziecko rozwija się prawidłowo. Potem muszą znaleźć w sobie odwagę zgłębienia tematu, odbycia wielu specjalistycznych konsultacji, by znaleźć odpowiedź na pytanie dlaczego moje dziecko nie mówi, a na końcu muszą wykazać się nadludzką siłą, by pogodzić się z diagnozą lekarską (autyzm, afazja, upośledzenie umysłowe, wada genetyczna) i podjąć codzienny, żmudny trud terapii, rehabilitacji. Moja praca polega na tym, że współuczestniczę w tej walce, wspieram ją, moderuję, by pomóc dziecku wydobyć z siebie pierwsze słowa. I dla tych rodziców nie musi to być ,,mama”, ,,tata”, ale każde ,,am”, ,,nie”, ,,daj” są na wagę złota, przyjmowane ze łzami pomieszanymi ze śmiechem szczęścia.

Widzę też na co dzień ile trudu same dzieci kosztuje walka o to pierwsze słowo. Bo dzieci z dysfunkcjami codziennie poddawane są stymulacji. Często zamiast w piaskownicy siedzą na materacu w sali od SI, zamiast biegać po placu zabaw, stawiają mozolne kroki na parkiecie w gabinecie rehabilitacji, zamiast karmić gołębie siedzą przed lustrem u logopedy. Ale każdy dźwięk, każde słowo, które uda się wywołać wywołuje radość u dziecka, rodzica i terapeuty.

Ale także będąc rodzicem zdrowego dziecka czynimy wiele wysiłków by nasze dzieci jak najwcześniej zaczęły mówić. Czekamy z niecierpliwością by usłyszeć pierwsze ,,mama”, ,,tata”. A potem często zaprzepaszczamy ten sukces sadzając dziecko przed telewizorem, dając mu tablet lub smartfon żeby zyskać chwilę świętego spokoju. A kiedy dziecko podrośnie, zaganiani w codziennym pędzie kolejnych wyzwań zawodowych, zawirowań życiowych, zamiast znaleźć czas na codzienne pogawędki z dzieckiem, redukujemy nasze rozmowy do odpytywania go ,,co w szkole”, ,,czy lekcje odrobione” lub ,,czy obiad zjedzony w szkolnej stołówce”. Powoli oddalamy się od siebie i nie zauważamy, że coraz mniej słów pada między nami. Potem coraz trudniej jest nam odbudować nadszarpnięte relacje, bo dziecko dorasta, zaczyna mieć swoje tajemnice, przemyślenia, a odzwyczajone do systematycznej pogawędki z rodzicami nie umie się przemóc, by zwierzyć się ze swoich problemów. Dorastanie naszego dziecka jest także szczególnym czasem, gdzie my, rodzice musimy ważyć każde słowo, by dorastająca nastolatka nie odebrała ich opacznie, by nie traktowała ich jako atak na jej autonomię i samostanowienie o sobie. Musimy także nauczyć się, że nie wszystko będzie nam opowiadać, że niektóre słowa, wrażenia, emocje będzie kierować np. do swojej najlepszej przyjaciółki. Jest to czas, kiedy musimy się nauczyć, że powinniśmy szanować jej prywatność, ale także, że ona szanuje naszą i np. nie zagląda do rodzicielskiego telefonu, ale my także nie przeglądamy treści jej smsów. Mimo to, nadal trzeba podejmować wysiłek, czasami mam wrażenie, że dwa razy większy niż w przypadku małych dzieci, by nadal podtrzymywać kontakty słowne, być na bieżąco, co słychać w jej świecie, wymieniać myśli, słowa, wrażenia, argumenty i poglądy.

Ale czasami przychodzą takie dni, kiedy twoje mądre, wygadane, oczytane, ciekawe świata dziecko przychodzi smutne, zrozpaczone i nie jest w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa, nie potrafi znaleźć słów, by opowiedzieć, co się wydarzyło, nie jest w stanie dobrać odpowiednich słów, by móc opisać to, co dzieje się w jej głowie i sercu. I tylko leży zrozpaczone na kanapie albo złości się bez powodu na kolejnych domowników. I dopiero kiedy emocje opadną, moje dziecko nieskładnie, zacinając się opowiada, jak koleżanka z klasy jej dokuczała, śmiejąc się, że ogląda zbyt dziecinne filmy, lubi się jeszcze bawić figurkami, a przecież to takie dziecinne. A obie mają po dziesięć lat. I tak naprawdę obie są jeszcze dziećmi. I to moje dziecko nie potrafi się słownie obronić pod naporem padającego na nią gradu ostrych, prześmiewczych słów. I nie potrafi też zrozumieć dlaczego ktoś zupełnie świadomie, celowo używa słów pełnych wrogości, ośmieszających. Moja córka jest mądrą, refleksyjną, nadwrażliwą dziewczynką, która często żyje w świcie swoich zainteresowań, owadów, projektów 3D, figurek, dla których tworzy różne projekty. Wraz z mężem staramy się ją uczyć, że ważne jest to, co mówimy, jak mówimy, że nie powinniśmy celowo robić komuś przykrości, nie można ośmieszać, poniżać innych, w tym rówieśników, że ważne jest używanie słów ,,dzień dobry”, ,,proszę”, ,,dziękuję”, że z szacunkiem mówimy o osobach starszych. I to nie jest donkichoteria z naszej strony. Uważamy, że trzeba tak postępować, trzeba być wrażliwym na innych ludzi, trzeba umieć z ludźmi dobrze żyć. Ale ta wpajana jej wiedza powoduje, że nie jest przyzwyczajona, by bronić się przed słownymi atakami rówieśników. Czasami czuje się zaskoczona, słów jej brakuje, żeby złym słowem odpowiedzieć na zło. A mnie, jako matce, patrząc na jej rozpacz i dyskomfort też słów brak… brak, bo nie wiem, jak pocieszyć, kiedy ktoś świadomie i rozmyślnie potrafi zranić słowem, jak wytłumaczyć, jak wyjaśnić, jak doradzić. Słów brak, bo patrząc na jej zrozpaczoną buzię, sama czuję, że ogarnia mnie smutek i wzruszenie i coraz większa świadomość, że nie zawsze ją obronię, nie zawsze wytłumaczę, jak sobie poradzić, nie zawsze będę stała obok. Jednym słowem – słowa więzną w gardle i czasami nie znajduję słów, by wskazać sens w tym, co ją spotkało.

Nie da się obronić dziecka przed całym złem świata. Ale też nie chcę już w tym wieku wpajać przekonania, że ludzie są źli, że trzeba się pilnować, być ostrożnym i nieufnym na starcie znajomości.  Ale z drugiej strony trzeba zaszczepić dzieciom czujność, ostrożność, dystans do nieznajomych. I to są wielkie rodzicielskie dylematy: jak nauczyć ostrożności w stosunku do nieznajomego ale i ciekawości drugiego człowieka; jak  nauczyć szacunku do drugiego człowieka, ale i wpoić odwagę zwrócenia uwagi dorosłemu, kiedy się pomylił lub ewidentnie postępuje źle; jak nauczyć współdziałania w grupie, ale i zachowania własnej autonomii i odrębności, jednostkowości, własnej podmiotowości w tej grupie i odwagi wyłamania się, gdy jej działanie stoi w sprzeczności z własnymi przekonaniami; jak uczyć powściągliwości w słowach, poprawnej polszczyzny, unikania wulgaryzmów, ale też trenować umiejętność odpowiedzenia kontrargumentem na argument. Ja naiwnie wierzę, że dobro wypuszczone w świat wraca do nas, że sami starając się być przyzwoitymi ludźmi, znajdujemy wokół siebie przyzwoitych ludzi. Wierzę, że choć często słów brak lub szkoda słów patrząc na otaczający nas świat i ludzi wokół nas, to częściej jednak, słowo daję, spotkać można ludzi słownych, pomocnych, życzliwych, po prostu fajnych. I jednak to przekonanie chciałabym przekazać moim córką. Choć sama nie wiem czy jest to dobra strategia…

Jeden komentarz do „Słów brak…

  1. Agata

    Też sądzę, że co siejemy to zbierzemy, dlatego idąc do ludzi z życzliwością, otrzymuję od nich życzliwość. Staram się również zaszczepić w swoich dzieciach szacunek i życzliwość do siebie i do innych, również poprzez język jakiego używamy. Dziś będąc z córką w szkolnej szatni, uśmiechałam się do rodziców tam wchodzących ze swoimi pociechami (akurat byli to ojcowie), bo sądziłam że padnie „dzień dobry” – nikt się nie przywitał wchodząc, nikt na nikogo nie patrzył, więc dzieci też do siebie nie powiedziały „cześć”. Bardzo mnie to zaskoczyło, a wychodząc z szatni głośno powiedziałam „do widzenia „.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *