Zawód drugiego sortu

przez | 23 października, 2019

Kiedy moja młodsza córka miała trzy lata na pytanie, kim chce zostać w przyszłości, odpowiadała, że ,,sobą”. Była zawsze bardzo zdziwiona, że ktoś ją pyta o coś tak oczywistego. W wieku czerech lat, że – plażowiczką. Nie zrażały jej niedowierzające spojrzenia osób dorosłych, ich przekonywania, że nie ma takiego zawodu, ba, że nikt za to nie płaci, a do tego, że kapryśna pogoda nad Bałtykiem nie zawsze sprzyja plażowaniu. Starsza zaś córka, na to samo postawione pytanie, odpowiadała, że chciałaby odkryć nowy gatunek owada. Dwa lata później wszystko się zmieniło. Młodsza córka porzuciła wizję ,,plażingu” dla nowej fascynacji – koni. Obecnie pragnie zostać treserką koni i uczyć dzieci jazdy konnej, starsza zaś – uczyć dzieci matematyki. I mimo tego, że dziecięcej wyobrażenia zmieniają się, jak w kalejdoskopie, ich wizja przyszłości nie jest podyktowana żadnymi racjonalnymi przesłankami, my, dorośli nieustannie zadajemy dzieciom pytanie: ,,kim chciałbyś być, jak dorośniesz?”. Jakby od odpowiedzi zależały ich dalsze losy, jakby odpowiedź determinowała charakter, osobowość dziecka i zwiastowała lub nie świetlaną przyszłość. Do tego rodzice wykonujący dany zawód, znający rządzące nim prawa, niuanse, blaski  i cienie, pragną czasami innej zawodowej drogi dla swoich dzieci albo wręcz przeciwnie mają już w głowie gotowy pomysł na przyszłość swojego dziecka.  Ostatnio sama dokonałam autorefleksji związanej z moim zawodem…

Jako logopeda pracuję już 15 lat. Na przestrzeni tego czasu pracowałam już w wielu instytucjach: prywatnym żłobku i przedszkolu, ogólnodostępnym państwowym przedszkolu, szkole podstawowej oraz poradni. I ostatnio naszła mnie myśl, że mimo iż w każdym z tych miejsc zajmowałam to samo stanowisko, pracowałam z równym oddaniem i zaangażowaniem, to zajmowałam różne miejsca w hierarchii społecznej wśród rodziców.

Wiadomo najbardziej była ceniona moja pomoc w prywatnym przedszkolu. Tam poza zaangażowaniem finansowym, rodzice musieli zadać sobie trud spotkania ze mną, wysłuchania moich uwag i zaleceń. Ponadto oczywistą prawdą jest to, że jak za coś się płaci to i wymaga, więc rodzice bacznie śledzili zeszyty z kartami pracy, zaleceniami. A jak zajrzeli, to od czasu do czasu wdrażali ze swoimi pociechami moje zalecenia.  W poradni nie raz nie dwa byłam traktowana i tytułowana przez rodziców per ,,pani doktor”. Zawsze każda instytucja onieśmiela ludzi, sprawia, że stają się oni bardziej formalni, oficjalni i zdyscyplinowani. Ponadto, jak rodzic poświęca swój czas i przyjeżdża regularnie raz w tygodniu na zajęcia, niezależnie od tego czy słota czy śnieg, częściej jest skłonny do utrwalania materiału w domu chcąc osiągnąć jak najszybciej efekty.

Natomiast w zwykłej, ogólnodostępnej szkole podstawowej byłam traktowana niejednokrotnie jak zło konieczne i przez dzieci i przez ich rodziców. Niechęć dzieci świetnie rozumiałam, bo nie raz ,,wyciągałam” je ze świetlicy, kiedy odpoczywały po lekcjach, świetnie się bawiły, lepiły, malowały, grały w gry, a już nie daj Boże, jak zabrałam jakiegoś chłopca ze szkolnego boiska. Wtedy obraza była na całego i foch trwał przez całe zajęcia. Ale to uczyło mnie kreatywności, konstruowania zajęć tak, by były one atrakcyjne dla małego odbiorcy. Wiadomo, że dziecko nie rozumie, że to wszystko ,,dla jego dobra”. Dla niego pojęcie to jest zbyt abstrakcyjne, a realna nagroda za bardzo odroczona w czasie. Natomiast rodzice, przytłoczeni nadmiarem codziennych obowiązków, także i tych, które nakładała na nich szkoła, niechętnie przyjmowali moje uwagi o konieczności regularnej pracy z dzieckiem nad poprawą ich wymowy. Często zdarzało się, że dzieci zapominały zeszytów na zajęcia, były z nich zwalniane. Tam też rodzice bardzo często mówili o mnie per ,,logopedka”.

Dokładnie w ten sam sposób inni rodzice mówili o innych logopedach, kiedy przychodzili do mnie na konsultację do poradni. Wówczas na gruncie poradnianym byłam dla nich panią logopedą, panią doktor, a o moich koleżankach po fachu nie raz słyszałam poufałe uwagi: ,,a wie pani tamta logopedka..”, ,,a wie pani u tamtej logopedki to nic się nie dzieje na zajęciach…”. Nawet nie było ,,pani logopedka”. Jedynie było: ,,ta logopedka”, ,,u tamtej logopedki”. Mam zasadę, że nigdy nie podważam zdania innego terapeuty. Nawet jak się nie zgadzam z innym terapeutą, nie komentuję pracy innych specjalistów. Uważam bowiem, że każdemu z nas na sercu leży dobro dzieci.

Ale jak posłuchać /podsłuchać innych ludzi jadących z nami autobusem, gdzie wszyscy jesteśmy ściśnięci jak sardynki w porannym tłoku lub kiedy stoimy w gigantycznej kolejce do kasy w markecie, to takie lekceważenie innych jest na porządku dziennym. Ludzie mają łatwość w dyskredytowaniu innych. Dość łatwo przychodzi im głośne komentowanie pracy ,,kasjerki”, bo nawet nie pani kasjerki, która nie pracuje ich zdaniem dość sprawnie i kolejka się powiększa, a tak naprawdę to nie jej wina, że w porze największego szczytu zakupowego otwarte są tylko dwie kasy. Łatwo oceniać nam w niewybrednych słowach pracę ,,pielęgniarek” w szpitalu, kiedy one na co dzień pracują w trudnych warunkach z chorymi, a przez to mało wyrozumiałymi pacjentami, a do tego muszą się zmagać z codzienną biurokracją. A potem to nasze lekceważenie przejmują od nas nasze dzieci.

Niedaleko szukać… Kiedyś moje własne dziecko przyszło ze szkoły i na moje pytanie czy jadło obiad w szkole odpowiedziało, że nie, bo i tu cytat: ,, te kuchary gotują niedobre obiady”. Nawet nie kucharki, nie wspomnę już, że panie kucharki, ale KUCHARY. Zamarłam na progu pokoju, bo zaskoczyła mnie moja córka, że od tak, od niechcenia, tak lekceważąco wypowiada się o paniach, które na co dzień gotują, służą, żeby dzieci nie chodziły głodne. DO tego, my tak nigdy nie mówimy w domu z mężem o paniach pracujących na szkolnej stołówce. Oboje przywiązujemy dużą wagę do tego, by nasze dzieci szanowały innych ludzi, szczególnie dorosłych, ludzi starszych. Na moje pytanie dlaczego kuchary, moje dziecko beztrosko odpowiedziało, że wszyscy tak mówią.

Zrobiło mi się bardzo przykro, że moja córka beztrosko powtarza takie określenia przejęte od innych bez żadnej autorefleksji. Zastanawiałam się skąd u niej ta niefrasobliwość w lekceważeniu pracy i trudu innych osób. Czy może dlatego, że panie te pracują w pocie czoła, wykonują fizyczną pracę, że nakładają obiad, wydają go i muszą to robić nawet, jak nigdy nie usłyszą ,,poproszę zupę” czy ,,dziękuję za obiad”. Bo rodzice za niego zapłacili i im się należy?  Zastanowiło mnie to dzielenie ludzi na tych ważnych i mniej ważnych – wykonujących zawód ,,drugiego sortu”, także u mojej córki, która ma dość swobodny stosunek do nauki, odrabiania lekcji i mimo tego, że jest zdolna, to jeszcze nie wiadomo, jak potoczą się jej dalsze dorosłe i zawodowe losy.

Bardzo często mamy tendencję do niedoceniania innych, którzy swoją zawodową pracą pomagają innym, służą innym, dbają o ich komfort. Jakby to sprawiało, że czujemy się przez to ważniejsi, lepsi, bo to o nas te osoby muszą dbać, troszczyć się, opiekować się. I nie przechodzi nam przez gardło ,,pani”. Te osoby pozostają ,,pigułami, logopedkami, kucharami, sprzątaczkami, kasjerkami, belframi”, jakby szacunek należał się tylko wybrańcom, choć kryteria wyboru owych wybrańców, ludzi pierwszego sortu, są bardzo mgliste. A potem to lekceważenie przekazujemy podskórnie naszym dzieciom.

Wpadamy w znieczulicę, w głuchotę i przestaje nam przeszkadzać, że w debatach publicznych ludzie coraz częściej się obrażają, opluwają, hejtują, rzucają niesprawdzone oszczerstwa. Ale przede wszystkim nieustannie się dzielą na tych lepszych i gorszych, na tych z właściwymi poglądami i tych tkwiących w błędzie, na tych oświeconych i tych ciemnych, na biednych i bogatych, na ,,naszych” i ,,ich”.  Przestajemy reagować, tracimy czujność, gdy na placu zabaw dzieci też się obrażają, wyzywają się.

Wykluczanie, dzielenie ludzi na lepszych i gorszych, wartościowych i niepełnowartościowych nigdy nie przyniosło nic dobrego. Osobiście chciałabym żeby moje własne dzieci teraz i w przyszłości otaczały się dobrymi ludźmi, by potrafiły właściwie oceniać innych. Nie patrzyły na nikogo przez pryzmat własnych uprzedzeń i osądów innych, by potrafiły dawać innym drugą szansę, ale także, by i one same ją dostawały.

Jeden komentarz do „Zawód drugiego sortu

  1. Agata

    Oooo, temat związany blisko z sytuacją naszego kraju. Dzielenie ludzi na lepszych, gorszych, wysokich, niskich, łysych, kudlatych, itd. Czujemy się przez chwilę lepsi od innych, … bo ci chudzi, to…, a ci grubi, to…. A to wszystko przekazujemy naszym dzieciom. Kiedyś to jeszcze się dziwiono, że dziecko źle się odezwalo, a teraz, można usłyszeć rodzica mówiącego z dumą: poradzi sobie w życiu.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *