Jak co wieczór przeżywam swoiste deja vu. Zaczyna się od mojej komendy: ,,dziewczyny spać” i zaraz słyszę ,,ale mamo”… W tym krótkim zaimku ,,ale” jest zawarte tyle niezgody, protestu, żalu, bólu, niemej prośby, że zaczyna mnie to przytłaczać. I oczywiście zaczynają się negocjacje i przeciąganie liny, kto kogo przekona i kto pierwszy się ugnie i skapituluje. Oczywiście w trakcie pertraktacji pada wiele argumentów: ,,bo my się jeszcze fajnie bawimy”, ,,bo muszę skończyć budowlę” (z klocków LEGO), bo kończę rysować. Jak to nie pomaga, to moje córki wyciągają argument największego kalibru: ,,ale ja czytam i muszę dokończyć rozdział”. I to jest zawsze cios poniżej pasa, bo wiadomo, że zawsze pozwolę im doczytać, bo cieszę się, kiedy czytają same z siebie, kiedy nie muszę je namawiać do czytania. I wiadomo, godzę się zawsze na dokończenie tego rozdziału. Ale oczywiście to nie koniec batalii. Po zakończonym rozdziale słyszę kolejny błagalny głos ,,ale on był krótki. Mogę jeszcze jeden, ostatni, króciutki, pliz…”. Myślę sobie, no dobra, już mnie nie zbawi ten jeden ostatni rozdział, tym bardziej, że krótki. Co będę żałowała moim dzieciom dostępu do literatury. Ale oczywiście za chwilę słyszę kolejne westchnienie: ,,ten był krótszy niż poprzedni. Mogę jeszcze jeden?…” i mimo, że wtedy się nie zgadzam, protestuję, wykłócam się, proszę, błagam, w końcu grożę, to one co wieczór próbują tej samej sztuczki. Nigdy się nie poddają.
Jak im bardzo zależy na oglądaniu ulubionego serialu, którego kolejna seria właśnie pojawiła się w tv o dość późnej porze, są mi w stanie obiecać wszystko żebym tylko pozwoliła im go oglądać. Że przed serialem posprzątają pokój, wykąpią się, a po obejrzanym odcinku grzecznie pójdą spać, nie będą gadać ze sobą (nadal mają wspólny pokój), a rano skoro świt wstaną bez gadania do szkoły. Oczywiście wiadomo, jaki jest finał tej historii. Po serialu pełne emocji gadają do późna, wymieniają uwagi, szeptem, żebym tylko nie usłyszała, a chichoczą tak, że tylko głuchy by nie usłyszał. Potem późno usypiają, a rano afera, że tak wcześnie trzeba wstać. One co wieczór mi obiecują, ja co wieczór przyjmuję te obietnice za dobrą monetę, a kończy się jak zawsze.
Czasami jak jestem zmęczona to się denerwuję, że moje dzieci są takie niesłowne, przeciągają, nie dają odetchnąć do późna wieczorem, stworzyć kolejny wpis na blogu, poczytać książkę. Ale potem myślę sobie, że każde dziecko jest jak Pinokio. Kiedy byłam mała ta książka nie zrobiła na mnie wrażenia. Ale nie tak dawno czytałam ją moim córkom w ramach wieczornego czytania. Uważam, że są takie pozycje kultowe, które niezależnie od tego czy są w spisie lektur czy nie powinny znać (pewnie to zboczenie zawodowe, efekt ukończenia studiów polonistycznych). I wracając do lektury Pinokia – drewnianego pajacyka, który tak bardzo chciał zostać zwykłym chłopcem, raz za razem popadającym w coraz to większe tarapaty, zmieniłam swoje spojrzenie i na lekturę i na wieczorne przepychanki na argumenty z moimi dziećmi i na ich obiecanki – cacanki. Czytając Pinokia z perspektywy dorosłego, rodzica, pedagoga, zupełnie zmienia się ogląd rzeczy. Olśniło mnie, że te moje córki są jak Pinokio, generalnie mają naprawdę dobre, czyste intencje, są przekonane, że spełnią wszystkie swoje obietnice, wierzą we własne możliwości, siłę, silną wolę. Tak naprawdę chcą dobrze. Przecież to jeszcze dzieci, niezepsute dorosłym światem czczych obietnic, by tylko zyskać popularność, fałszywie składanych deklaracji, by tylko zyskać poparcie, świadomego zatajania prawdy, a propagowania półprawd, insynuacji, kalumnii, podejrzeń, by uzyskać jak największą władzę i związane z nią apanaże. Pomyślałam sobie, że moje dzieci naprawdę wierzą w swoje możliwości, są przekonane o tym, że chcieć to móc, że jak się coś wypowie na głos, to nie ma to drugiego dna, podtekstów, podwójnego znaczenia. I wpadają w tarapaty, bo za mało mają jeszcze doświadczeń życiowych, nabytej mądrości, zdolności dalekowzrocznego przewidywania konsekwencji swoich czynów. One naprawdę wierzą w to, co mówią, bo dla nich to naturalne, że jak się coś mówi, to musi to być równoznaczne z prawdą, że jak się czegoś bardzo chce, to można to osiągnąć, że jak się w coś wierzy, to musi się to spełnić; że jak coś się obieca, to na pewno dotrzyma się słowa. Nie są w stanie natomiast przewidzieć pewnych obiektywnych przeszkód, które potem znacząco utrudniają dotrzymanie słowa, jak choćby późne rozpoczęcie świetnej zabawy, która przecież musi się kiedyś skończyć.
W dzieciach niesamowite jest to, że za ich słowami zawsze stoją dobre intencje, wiara w moc słowa i przekonanie o sprawczej sile słowa. Dlatego kiedy moje dzieci mówią: ,,obiecujemy, naprawdę, zawsze, nigdy” to ja im wierzę i daję drugą szansę.
PS. Pamiętacie, jak zakończyły się losy drewnianego Pajacyka? Mimo licznych wypadków, popełnianych gaf, zawsze żałował swoich czynów, zawsze zaklinał się, że chciał dobrze, zawsze wyrażał skruchę, wolę poprawy i deklarował przywiązanie do swojego Gepetto. I w końcu został prawdziwym chłopcem. Bo chcieć to móc.