Ostatnio zauważyłam, że moja młodsza córka przestała mnie trzymać za rękę, kiedy idziemy obok siebie. Czasami przez zapomnienie zdarza jej się, że chwyci mnie za rękę, ale potem szybko wysuwa swoją dłoń z mojej. Jakby wraz z pójściem do szkolnej zerówki nagle wydoroślała, dojrzała i nie wypada już jej się trzymać maminej spódnicy. A ja przyzwyczajona prawie od jedenastu lat, że zawsze trzymam za rękę któreś dziecko, nie mogę się przyzwyczaić do nagłej zmiany sytuacji. Przecież nie raz, nie dwa niosłam na ramieniu ciężką torebkę, ma drugim torbę z pomocami dla dzieci do terapii, w jednej dłoni siatę z zakupami, a w drugiej zawsze była mała ciepła rączka. I nagle moje dłonie zrobiły się puste, niepotrzebne, zimne. I okazuje się, że to mi najtrudniej pogodzić się z nadchodzącymi zmianami.
Odbierając moją młodszą córkę z zerówki, spotykam czasami na korytarzu starszą, która też wychodzi do szatni i widzę, jak ona tylko dyskretnie, prawie niewidocznie kiwa mi głową na powitanie, tak żeby nikt nie pomyślał z jej klasy, że mamy ze sobą coś wspólnego, że nie daj Boże przypadkiem przyszłam po nią. I ja dla jej dobra, nie chcąc jej zrobić obciachu, tłumię w sobie radość na jej widok.
Będąc na koncercie plenerowym z obiema moimi córkami z jedną szalałam, tańczyłam, bo jej się to podobało, bo się tego domagała, a druga odsuwała się do nas coraz dalej wstydząc się matki wariatki pląsającej w takt piosenek. Pewnie już niedługo ta młodsza się do niej przyłączy.
Jak ten czas szybko leci… Jakie to banalne i oczywiste, ale ja, rodzic nie jestem do tego przyzwyczajona, nie jestem w stanie nadążyć za nadchodzącymi zmianami. Ba, one mnie zaskakują, a ja nie potrafię natychmiastowo reagować, nie umiem przygotować na nie mojej głowy i serca.
Czas mija niepostrzeżenie, więc ten nam darowany, kiedy jeszcze mamy to dziecko przy sobie powinniśmy wykorzystać jaj najlepiej i najefektywniej. Bowiem im nasze dzieci starsze, tym świat bardziej je do siebie przyciąga i tym częściej odciąga je od nas. To nie jest zarzut. To fakt. Ja sama lata temu wyjechałam na studia z rodzinnego domu, z miasta i już nigdy na stałe do niego nie wróciłam.
Dlatego od najmłodszych lat naszych dzieci powinniśmy dbać o kontakty z nimi, by jak najwięcej z nimi rozmawiać, prowadzić pogaduchy, dyskutować, spierać się, wymieniać argumenty, wspierać dobrym słowem, ale czasami nie szczędzić też gorzkich słów.
Dlatego nigdy nie powinniśmy bagatelizować jakichkolwiek opóźnień w rozwoju mowy naszych dzieci, dawać im czas, szukać różnych usprawiedliwień, że tata, dziadek, wujek, brat też zaczęli mówić późno, a ,,wyszli na ludzi”, zagłuszać naszej rodzicielskiej intuicji podszeptami innych ludzi, że trzeba dać czas, że jest jeszcze mały, że wyrośnie, że dojrzeje. Bo to nie żaden wyczyn, że dwulatek powie: ,,mama daj pić”, ale przeciętna norma. A z dwulatkiem naprawdę już można porozmawiać, bo on już wie czego chce, a czego nie, co lubi, ma nawet swoje poglądy i preferencje. Na przykład moja córka w wieku roku i siedmiu miesięcy zdecydowanie preferowała kolor ,,pończowy” (czytaj pomarańczowy), a nienieski (czyli niebieski) zdecydowanie nie. I zawsze wybierała zabawki w ulubionym kolorze. Od zawsze też nosiła ,,topkę” (czytaj torebkę). Od najmłodszych lat była wielką modnisią, która ubierała się tylko w sukienki lub spódniczki, ale nie byle jakie, tylko takie, które się kręcą przy obracaniu (na pewno wszystkie dziewczyny małe i duże wiedzą o co chodzi), na spacer zakładała biżuterię i obowiązkowo torebkę, a w niej … lusterko, perfumy od babci i zabawkową szminkę. Moje dziecko w wieku dwóch i pół lat stanowczo twierdziło, że ,,miłość jest fuj”, by w wieku trzech i pół lat w przedszkolnej szatni wyznać mi szeptem na ucho: ,,miłość jednak nie jest fuj” i znacząco spojrzeć na miłego chłopczyka Wiktora. Dzięki temu, że jej rozwój mowy następował o czasie, jeszcze przed trzecimi urodzinami mojej córki mogłam się tyle od niej dowiedzieć, poznać ją, wymienić poglądy, pośmiać się, przekomarzać, a nawet wdawać się w polemikę, bo ja od zawsze stanowczo twierdziłam, że miłość nie jest fuj, ale też rozumiałam, że każdy ma prawo do swojego zdania, a życie i tak je w przyszłości zweryfikuje. Gdybym zlekceważyła jakiekolwiek opóźnienie to ile bym straciła, ile by mnie ominęło informacji z jej wewnętrznego świata, nie podążałabym za jej niestandardowym sposobem myślenia, poznawania otaczającej jej rzeczywistości, rozumienia świata i praw nim rządzących.
Czasami warto pójść po opinię do fachowca, jeżeli widzimy problem zmierzyć się z nim, poznać, nazwać i działać, bo czas ucieka, a tego straconego nie da się już rady odzyskać. A wewnętrzny świat naszych dzieci jest taki bogaty, pociągający i fascynujący.