W końcu nadszedł zaplanowany urlop. Długo na niego czekałam, dużo się do tego czasu wydarzyło zarówno w moim życiu zawodowym i rodzinnym.
Końcówka roku szkolnego była dość napięta i męcząca – choroba córki, egzaminy ósmoklasisty drugiej córki, nerwowy czas rekrutacji do liceum, intensywny czas w mojej studenckiej aktywności, a do tego nadal konsultowałam pacjentów, prowadziłam terapię, indywidualne spotkania z rodzicami, podsumowania terapii, dawanie zaleceń do dalszej pracy. Tydzień przed urlopem czułam już bezsilność i frustrację, niby tak blisko a jednak daleko, czułam, że człapię powoli do wymarzonego wypoczynku.
I w końcu nadszedł… Miałam tyle planów, przygotowanych zaległych książek do czytania, gier do grania, filmów do obejrzenia i nic z tego… Nie miałam siły na nic. Na czytanie, na oglądanie, na granie. W pierwszym tygodniu urlopu, który tym razem spędziłam w domu, poza obowiązkowymi wizytami u lekarzy, które musieliśmy odbyć profilaktycznie i kontrolnie (bo w ciągu roku nie ma na to czasu lub trzeba kombinować urlop w pracy i manewrować pomiędzy napiętym planem zajęć dzieci, ich klasówkami, wycieczkami, zajęciami dodatkowymi), przygotowaniem posiłków, nie robiłam nic konstruktywnego. Sama nie pamiętam już jak spędziłam ten czas, ale chyba tylko na trwaniu, pakowaniu się i nicnierobieniu. Czułam się jakby mój organizm się zahibernował, jakby zwolnił tempo, jakby nie chciał marnować nadmiernie energii do wykonywania ponadprogramowych czynności. A może to ja już nie miała w sobie tyle energii, jechałam na oparach i nie zauważyłam, że brakło mi paliwa więc nie miałam jak dojechać do najbliższej stacji benzynowej.
Udało nam się w drugim tygodniu mojego urlopu wyjechać do Parku Ojcowskiego. Nigdy tam nie byliśmy. Ja i moje córki nie jesteśmy zapalonymi piechurami więc ilość szlaków, ich nieznaczna wysokość nad poziomem morza oraz zapierające dech w piersiach krajobrazy okazały się dla nas w sam raz. Pogoda nas nie rozpieszczała, ale góry mają to do siebie, że nie musi być pięknej pogody, by się nie nudzić. Ten czas spędziliśmy tak jak lubię, tak jak mi się najlepiej wypoczywa. Ale okazało się, że nie tylko mnie. Dla mojej rodziny to także był czas błogi, sielski i anielski. W Parku Ojcowskim poza podziwianiem skał o fantastycznych kształtach (Maczuga Herkulesa czy Rękawiczka – nazwy skał nie wzięły się przypadkowo) jest szlak zamków piastowskich Orlich Gniazd. Niektóre zachowane bardzo dobrze, odrestaurowane, niektóre z nich to tylko ruiny, a pozostałe to dobrze zachowane, malownicze pozostałości po dawnej świetności budowle, pobudzające wyobraźnię, zachwycające swoim ogromem, tym, że zostały one świetnie wkomponowane w naturalne środowisko skalne, stanowiące chociażby scenografię do polskich produkcji, jak ,,Zemsta” wg komedii A. Fredry. Zachwyciliśmy się też jaskiniami, które licznie występują na tym terenie, ale dla zwiedzających jest udostępnionych tylko kilka. Nam udało się zobaczyć aż cztery z nich i na pewno już nie pomylimy stalaktytu ze stalagmitem czy też stalagnatem. Po tych kilku eskapadach wiedza nam się już ugruntowała. Każdemu z nas podobała się inna jaskinia.
Wraz z kolejnymi mijającymi dniami, zwiedzaniem, wysiłkiem fizycznym, kontaktem z naturą i czasem spędzanym z najbliższymi czułam, że wracam do siebie, że nabieram sił, że powraca moja energia. Czułam się trochę jak kuracjusz w sanatorium. Zaczęłam grać z dziećmi w ulubione gry i nieśmiało spoglądać na książki, by dać się w końcu porwać jednej z nich. Ale sporo czasu upłynęło zanim zainteresowałam się intelektualnymi rozrywkami. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiej niechęci do książek, czasopism, filmów.
Dopiero wyprawa na Pustynię Błędowską natchnęła mnie do refleksji. Sama pustynia zrobiła na mnie wrażenie, choć na szczęście otoczona jest lasami i stawami, więc głównie podziwialiśmy ją z perspektywy cienia leśnych drzew, choć ochotnicy mogli pokonać ją idąc po piasku. Widok Pustyni z punktu widokowego Czubatka nasunął mi metaforę stanu, w którym się znalazłam. Dość dosłownej metafory – pustyni bezmyślności. Nie miałam siły i energii na żadne wnikanie w głąb siebie, autorefleksję, otwieranie się na nowości, samorozwój – po prostu ogarnęła mnie intelektualna pustynia.
Doszłam do wniosku, że w ciągu tego roku przestymulowałam swój organizm nieustannym szkoleniem się, czytaniem zawodowej literatury, przygotowywaniem autorskich scenariuszy do prowadzonych przeze mnie licznych zajęć grupowych i indywidualnych, przygotowując szkolenia, warsztaty dla różnych grup odbiorców, jak również wycieńczające były wymagania na studiach, które w tym roku kontynuowałam. Doszłam do ściany. Ciało i umysł zbuntowały się i powiedziały ,,nie”. Nie były w stanie przyjąć już żadnej dawki informacji. Popadłam w letarg, marazm. Dopiero większa dawka snu, ruchu, odpoczynku zaczęła koić moje nerwy, pobudzać do działania. Musiałam zregenerować ciało, by na nowo uruchomić umysł i duszę.
Musiałam doświadczyć tego na własnej skórze, żeby się przekonać, że nasi podopieczni także potrzebują czasu na regenerację. Choć ja zawsze to intuicyjnie czułam i podskórnie rozumiałam. Zawsze przed wakacjami żegnając się z dziećmi i rozmawiając z ich rodzicami mówiłam, że lato to czas wypoczynku, luzu, laby od terapii, od zadań, od ćwiczeń dla całej rodziny. I dla samego dziecka, które w ciągu roku wykonuje katorżniczą pracę, ale także dla jego najbliższych, którzy angażują się w terapię, współpracują z terapeutą. Zawsze podkreślałam, że należy podtrzymywać dobre nawyki (jak ruch, sen, dieta, wspólne czytanie, wspólne spędzanie czasu bez nadmiaru urządzeń elektronicznych, odpowiednia postawa ciała podczas spożywania posiłków), ale odstąpić od ćwiczeń, od utrwalania zadawanego do domu materiału. Bo czas wakacji, zmiany otoczenia, poznawania nowych ludzi, sam w sobie jest terapią, stymulacją. Nie można tylko organizmu stymulować, bo on musi mieć czas te stymulacje przyswoić, zapamiętać, a następnie móc przełożyć na praktyczne działanie. Nie można tylko dorzucać, trzeba dać czas, by zdobyta wiedza ,,ułożyła się” w głowie. I nie ma co się martwić, że dziecko w czasie przerwy zapomni wszystkiego, czego się nauczyło. Bo nasz mózg nie znosi próżni, nudy. Uwolniony, zrelaksowany będzie szukał oazy (bodźców intelektualnych) na pustyni bezmyślności. Trzeba umieć dawać sobie czas, także na relaks.