Lekko nie będzie

przez | 2 września, 2020

Kiedy byłam w ciąży z pierwszą córką miałam wtedy jeszcze dużo czasu do rozmyślania, jak będzie wyglądało moje przyszłe macierzyństwie, jakim będę rodzicem. Oczywiście w głowie miałam słodkie obrazki z reklam, swoje własne wyobrażenia, przekonanie, że ja będę matką idealną, że stworzę mojemu dziecku idylliczne warunki do rozwoju. Wiadomo, jak to się skończyło. Teoria rozminęła się z praktyką.

Uważam, że na drzwiach porodówek powinno być uczciwie napisane: ,,pamiętaj, nie będzie lekko”. Bo po męczącym porodzie nie ma czasu na otrząśnięcie się, nabranie sił, tylko trzeba się mierzyć z własnymi bolączkami, dyskomfortem, z lękami, z opieką nad noworodkiem, potem z baby bluesem, trudami karmienia piersią, kolkami, nieprzespanymi nocami. Brzmi przerażająco, koszmarnie, ale prawdziwie, szczerze, bez zbędnego lukru. Ale też prawda jest taka, że mimo poporodowego bólu, zmęczenia, niepewności, od samego początku matka wie, co ma robić z niemowlęciem; czuwa; słyszy każde sapnięcie; każde westchnienie dziecka stawia ją w stan pogotowia, podwaja czujność. I to też jest prawda, jakkolwiek by banalnie to nie brzmiała – każdy uśmiech, nawet ten pierwszy, nieporadny sprawia, że człowiek zapomina o wszystkich trudach, że każdy widok bezbronnego malucha leżącego w łóżeczku rozczula i rozmiękcza serce.

Wracając do moich wyobrażeń jedno wiedziałam na pewno, że musimy naszemu dziecku, potem dzieciom, pokazywać świat, tłumaczyć go, dawać szansę i możliwość poznania wszystkiego, co leży w zasięgu naszych możliwości. Pewnie trochę tak jest, że nasze niespełnione marzenia przelewamy na nasze dzieci. Ja też tak mam. Tylko, że ja nie przelewam na nie swoich niespełnionych planów, a moje nieumiejętności, moje niedoskonałości, moje braki. I tak na przykład mam lęk przed wodą, nie nauczyłam się pływać, ale też wiem i widzę ile przez to tracę przyjemności, zabawy, więc moja starsza córka od małego była oswajana z wodą, w wieku sześciu lat uczęszczała na lekcje pływania, obecnie pływa, nurkuje, bierze udział w spływach kajakowych, nie ma żadnego lęku przed wodą, a wręcz przeciwnie trochę pokory przed żywiołem by jej się przydało. Teraz moja młodsza córka pod okiem taty – trenera uczy się pływać. Ja jestem zupełnie pozbawiona wyobraźni przestrzennej, budowanie z kloców nigdy mnie nie pociągało, oglądanie planów naszego przyszłego mieszkania było dla mnie koszmarem, bo poza kreskami na kartce papieru nie umiałam dostrzec zarysów kolejnych pomieszczeń, a mój mąż oczyma wyobraźni już je meblował, urządzał. Moje obie córki, początkowo pod skrzydłami swojego taty tworzyły nieporadne budowle, by następnie samodzielnie kreować wielokondygnacyjne budowle misternie urządzone. Obie uwielbiają programy wnętrzarskie, szczególnie tę część, w której pojawiają się animacje komputerowe projektu przyszłego nowego domu. Ja nie umiem przyszyć sobie nawet guzika, a brak tej umiejętności utrudnia mi jednak życie, a moja córka z radością uczestniczy w kursie szycia, operuje maszyną do szycia jak prawdziwy profesjonalista, sama szyje ubranka dla lalek, a nawet lalki.

Poza tym staramy się jak najwięcej jeździć z nimi po Polsce, pokazywać im najciekawsze krajobrazy, nocować w magicznych warunkach (jak np. nocleg na czterdziestym piętrze, praktycznie w chmurach, w Sky Tower we Wrocławiu, noclegi w zamkach krzyżackich w historycznej scenografii w Rynie czy Gniewie), zwiedzać atrakcyjne, nietypowe miejsca (jak np. Centrum Bajek w Pacanowie – szczerze polecam; podziemną trasę turystyczną w Sandomierzu), bo na zagraniczne wojaże przyjdzie jeszcze czas. Oboje z mężem uważamy, że zdrowa dieta i dużo ruchu są jak najbardziej wskazane, dlatego eliminujemy cukier do minimum, ale także cieszymy się z otwartości naszych dzieci na wszelkie dyscypliny sportowe (takie jak pływanie, rower, rolki, narty biegowe, narty zjazdowe, kajaki, koszykówka, siatkówka).  Staramy się też im wpoić zasady dobrego wychowania, bo przecież wychowujemy je dla świata, dla ludzi, nie dla nas samych. Dbamy, żeby rozwijały swoje przyjaźnie, podtrzymywały znajomości, dobrze żyły z innymi ludźmi.

Doceniamy wkład szkoły w wychowanie naszych dzieci, ale nie przerzucamy całego obowiązku wychowania naszych dzieci na placówki oświatowe, bo mamy swoją wizję i wolę uczenia. Wspieramy także sami rozwój edukacyjny naszych dzieci, czuwamy nad nim, organizujemy zajęcia pozalekcyjne, które współgrałyby z ich umiejętnościami i zainteresowaniami. Trochę te dwa ostatnie akapity wybrzmiały, jak samo chwalenie się i kreowanie się na superrodziców, ale prawda jest taka, że my naprawdę uprawiamy świadome rodzicielstwo, jesteśmy wrażliwi na potrzeby naszych córek, uwielbiamy spędzać z nimi czas. Ale poza tym bywamy też rozdrażnieni, zdenerwowani, zapracowani.

Do czego zmierzam w tym moim przydługim wywodzie? Do tego, że tak samo jest z rozwojem języka u naszych dzieci, a co za tym idzie z jego możliwościami poznawczymi, intelektualnymi, społecznymi. W dużej mierze od nas samych zależy, w którym kierunku będzie rozwijało się nasze dziecko. Bo oczywiście często jest tak, że niemówiący trzylatek, który trafia do przedszkola rozwija w końcu swoją mowę, przyswaja coraz więcej słów, zaczyna budować coraz dłuższe zdania. Przedszkole ma kolosalne znaczenie w rozwoju każdego dziecka, jest niezwykle stymulującym środowiskiem dla każdego dziecka, nawet takiego, które bardzo długo się do niego adaptuje. Ale my sami czasami odbieramy sobie możliwość pokazywania dziecku świata, uczenia go, wspierania, bo sadzamy je przed telewizorem, dajemy do ręki telefon z grami, zostawiamy samemu sobie, kupujemy kolejne zabawki, bo każda chwila spokoju, kiedy ono zajmie się nowym gadżetem jest na wagę złota. Coraz mniej czasu poświęcamy na obserwowanie naszych pociech, na dostrzeganie tego, co lubi, co je zachwyca, co je ciekawi, a co przeraża, wzbudza lęk lub niepewność. Nie możemy oczekiwać, że kolejne instytucje, kolejni specjaliści poradzą sobie z jego trudnościami – brakiem mowy, przedłużającym się odpieluchowaniem, piciem z butelki czy używaniem smoczka w wieku czterech – pięciu lat. Bo nawet najlepszy terapeuta, logopeda nie odniesie spektakularnego sukcesu w pracy nad rozwojem mowy u dziecka o ile nie będzie miał wsparcia w środowisku rodzinnym dziecka, kiedy jego zalecenia nie będą wdrażane w życie, nie będą realizowane, nie będą utrwalane i doskonalone w domu.

Ale poza nauką mowy potocznie rozumianą, jako komunikowanie się, wyrażanie potrzeb, próśb, zdań oznajmujących, rolą naszą, jako rodziców jest nauczenie dzieci werbalnego zachwycania się światem, wyrażania własnych emocji, nazywania ich i rozpoznawania, mówienie o własnych trudnościach, ale także otwartości na problemy innych, na inność, na niepełnosprawność, na tolerancję, na otwarty umysł, na łatwość w dyskusji, pokojową wymianę argumentów.  Ale wszystko to wymaga treningu, systematyczności, codziennych rozmów, prowadzenia dialogu, a nie tylko wymiany przypadkowych komunikatów, rutynowych zdań.

Niestety nikt nas już nigdy nie zwolni z trudów, a właściwe z wyzwań, jakie niesie ze sobą rodzicielstwo, ale niesamowite jest to, że choćby człowiek się starał, jak nie wiadomo co, nigdy nie stworzy dziecka na swój obraz i podobieństwo. Ono zawsze jest trochę do nas podobne fizycznie i psychicznie, ale wiele i tak ma cech własnych, indywidualnych. Pewnie ono zawsze w dorosłym życiu będzie miało o coś do nas żal, że mogliśmy starać się bardziej, robić coś lepiej, rozumieć je bez słów. Pewnie ono, samo stając się rodzicem, nie raz pomyśli, że będzie lepszym rodzicem niż my byliśmy dla niego, i że ono na pewno nie powtórzy naszych błędów. Ale przynajmniej będziemy wiedzieli, że się staraliśmy, że przekazaliśmy mu tyle dobra, ile byliśmy w stanie, tyle życiowej mądrości ile posiedliśmy sami, że wyposażyliśmy je na przyszłość w to, co było nas stać. Bo przecież nikt nie powiedział, że będzie lekko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *