Kot z widokiem na morze

przez | 1 listopada, 2022

Wykorzystując nadchodzący długi weekend, długoterminową optymistyczną prognozę pogody; dostępność kwater do wynajęcia po okazyjnej cenie i brak tłumów, zdecydowaliśmy się wyjechać do Gdyni. Jako że uwielbiamy Trójmiasto (głosy sympatii w naszej rodzinie rozkładają się po równo 2:2 między Gdańsk a Gdynię) wybór był oczywisty. Dawno już nas tu nie było, uwielbiamy morze o każdej porze roku z wyjątkiem tej letniej.

Poza tym patrząc, jak moja córka jest coraz bardziej przytłoczona nadmiarem lekcji, dodatkowych zajęć i martwiąc się stanem jej kondycji fizycznej i psychicznej, uznałam, że wskazany będzie krótki detoks, zmiana otoczenia. Kot, jak zawsze pojechał z nami.

Kiedy decydowaliśmy się na przygarnięcie kota jednym z moich zmartwień było to, czy znacząco wpłynie on na nasz tryb życia. Już wówczas dużo podróżowaliśmy i zwiedzaliśmy. Do tego od różnych znanych ,,kociarzy” nasłuchałam się historii, jak to koty nie lubią zmian, trudno się adaptują w nowych miejscach. To zmartwienie nie powstrzymało nas jednak od adopcji kota. Właścicielka hodowli na moje dociekania pocieszała mnie, że zwierzęta dostosowują się do tryby życia swoich właścicieli. Powiedziała, że jak będziemy go stopniowo przyzwyczajać, to będzie z nami jeździł bez większego trudu.

Mąż i ja mieliśmy świadomość, jak dużą odpowiedzialność bierzemy na siebie. Wiedzieliśmy, że od czasu wzięcia kota każdy nasz wyjazd musimy planować uwzględniając jego obecność. Nie mogłam nikogo obarczać obowiązkiem opieki nad naszym kotem kilka dni z rzędu, gdy my wyjeżdżamy.

Początki naszych wojaży z kocim pasażerem były trudne. Pierwszy wyjazd umęczył nas bardzo. Kot zamknięty w transporterze miauczał rozpaczliwie więc ulegliśmy i go wyjęliśmy. To była jeszcze gorsza decyzja. Zdezorientowany zwierzak wyrywał mi się z rąk, chciał skakać po całym samochodzie, a przecież nie mógł przeszkadzać kierowcy. Po dłuższym czasie szamotaniny wyciszył się na moich kolanach i jakoś dojechaliśmy do celu podróży. Przez pierwsze dwa dni nic nie jadł i nie pił w nowym miejscu, ani nie korzystał z kuwety. Trzeci dzień był ciut leszy, bo coś zjadł. Z każdym dniem obserwowaliśmy minimalny postęp. Powrót do domu po tygodniu przebiegał podobnie jak wyjazd z domu. Ale z każdym kolejnym wyjazdem kot coraz dłużej siedział w transporterze i coraz krócej się adaptował w nowym miejscu.

Ostatni i przedostatni wyjazd były już całkiem udane. Kotuś przesiedział ponad 5 godzin w transporterze, głównie spał, czasami miauknął chcąc zaznaczyć, że jednak nie do końca jest zadowolony z zaistniałej sytuacji. Nadal nic nie pije w drodze, nawet w upały, ale bez trudności adaptuje się w nowym miejscu. Od razu bada je, obwąchuje, zwiedza. Ale wszystko je, korzysta z kuwety, nie miał żadnych wpadek, nie psoci i nie niszczy mebli i przedmiotów, jak zostaje sam na długie godziny, gdy my zwiedzamy. Na pocieszenie podczas naszej dłuższej nieobecności, dostaje najlepsze, swoje ulubione jedzenie – połączenie łosia i kurczaka. Ale takie rarytasy są głównie w podróży. Każde z mięs w domu je osobno. Miskę zawsze wylizuje do czysta. Kiedy wracamy do domu długo jest ofukany, że nie ma jego ulubionego dania. Bo jest albo kurczak albo łosoś, które w codziennych domowych warunkach bardzo mu smakują. Musi upłynąć zawsze trochę czasu, aby foch minął, śniadanie zjeść na kolację, bo przestawiając się na głodówkę daje wyraz swojemu niezadowoleniu i próbuje nas zmiękczyć. Ale potem wraca na normalne, zwykłe, codzienne tory – spanie, jedzenie, zabawa, mycie – w dowolnej kolejności. Z przewagą spania.

Oczywiście nie zawsze jest idealnie, ale coraz lepiej. Zdarza się, że nie zawsze udaje nam się znaleźć wymarzone miejsce, gdzie możemy zawitać z kotem, czasami spada standard miejsc, które wynajmujemy (wakacyjną miejscówkę przemilczę), ale nie rezygnujemy ze wspólnych podróży.

Myślę, że dość szybko udało nam się przyzwyczaić kota do wojaży, bo znamy jego historię. Wiemy, że pochodzi z miłej i przyjaznej hodowli, gdzie nie zaznał niczego złego od człowieka, nikt go nie skrzywdził. Jego główne potrzeby jedzenia, spania i zabawy były w pełni zaspokajane. Pewnie dlatego jest taki ufny, nieagresywny, spokojny, łatwo udaje się ułożyć i wychowywać. Na pewno kot z historią, który zaznał głodu, bicia, chłodu nie zaufałby tak bardzo człowiekowi i tak szybko. Nie mam pewności czy kiedykolwiek poraniony kot psychicznie i fizycznie dałby się zamknąć na tak długo w ciasnej przestrzeni transporterka, czy wytrwałby tak długą podróż, zmienność otoczenia.

Do naszego gabinetu trafiają dzieci w różnym wieku, z własną historią, przeszłością, doświadczeniami. Nie zawsze poznajemy je w pełni, nie zawsze jest nam to dane (opiekun ujawnia tylko tyle ile chce i może), nie zawsze mamy taką możliwość (bo jest to jednorazowa wizyta diagnostyczna, konsultacyjna). Nie wiemy czy dziecko i jego rodzic nie mieli złych doświadczeń z innymi terapeutami, dlatego teraz są wrogo nastawieni, nieufni, podejrzliwi. Adaptacja może przedłużać się w czasie, współpraca z rodzicem układać się jak po grudzie. Wtedy warto dać sobie i dziecku czas, uwolnić się od presji, poszukać wsparcia u innych specjalistów, przedyskutować przypadek w grupie logopedów. I działać na miarę swoich możliwości, na tych zasobach pacjenta, które ujawnia. Spokój, brak presji, chęć niesienia pomocy, kierowanie się dobrem małego człowieka z czasem na pewno zaowocuje.

Powodzenia

PS. Gdynia jak zawsze piękna, kameralna, urocza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *