Dzielenie włosa na czworo

przez | 21 września, 2020

Niedawno skończyłam czytać książkę autorstwa Kasi Nosowskiej. Pamiętając, jak podobała mi się jej pierwsza pozycja, po drugą sięgałam jeszcze chętnej nastawiona na to, że będzie to ironiczno – zdystansowana obserwacja absurdów naszej rzeczywistości. Po przeczytaniu trzech rozdziałów poczułam lekkie ukłucie zawodu. Nie mogłam zrozumieć przekazu, intencji i sensu początkowych rozdziałów. Wytrwałam dalej tylko dlatego, że moja siostra, czytająca równolegle ze mną, była nią zachwycona i bardzo mnie namawiała żebym czytała dalej. Dałam więc sobie i książce drugą szansę. I nie pożałowałam. Tyle tylko, że to już nie jest żartobliwy opis śmieszności naszej codzienności. Jest to próba rozprawienia się z bolesnymi doświadczeniami z dzieciństwa, próba oswajania siebie, swoich wad i zalet, próba dążenia do całkowitej samoakceptacji. Potrząsnęła mną lektura tej książki. Niesamowite jest to, jak bolesne, czasami traumatyczne wspomnienia nadal tkwią w głowie i sercu dorosłej, przed pięćdziesiątką, w okresie menopauzy córki, matki, piosenkarki (jak to Nosowska malowniczo się przedstawia).  Okazuje się, że wydarzenia z dzieciństwa, relacje z rodzicami, wychowanie, panująca atmosfera w domu rodzinnym wpływa na życie, podejmowane decyzje, dokonywane wybory, wybór partnera i relacje z innymi ludźmi na dorosłą, zadawałoby się ukształtowaną kobietę sukcesu. Z jakimi cieniami, dramatycznymi wspomnieniami musi się mierzyć i mierzy się dorosła już kobieta, która dokonała tak wiele na polskiej scenie muzycznej, która wychowała dziecko. Pewnie w większości przypadków jest tak, że dorośli ludzie nawet sobie nie uświadamiają, że za podejmowanymi przez nich decyzjami stoją ich doświadczenia dobre lub złe z dzieciństwa. Pewnie w większości przypadków jesteśmy przekonani, że posiadamy nieskrępowaną wolną wolę i to ona jedynie pomaga nam podejmować życiowe decyzje. Pewnie w większości przypadków uważamy, że nasze decyzje są przemyślane, dojrzałe, samodzielne. I być może tylko osoby nazbyt wrażliwe dzielą włos na czworo, grzebią się w przeszłości, leżą na kozetce u psychoterapeuty próbując zrozumieć siebie.

Takie dzielenie włosa na czworo towarzyszy mi, niestety, każdego dnia, odkąd zostałam matką. Być może wynika to także z mojego wykształcenia pedagogiczno – psychologicznego, gdzie czujność, uważność, obserwacja jest wpisana w mój zawód. Nie da się prowadzić rzetelnej terapii dziecka bez postawienia prawidłowej diagnozy. A ta jest możliwa jedynie po wnikliwej i drobiazgowej analizie sytuacji rodzinnej dziecka, jego zachowania, jego trudności. Dlatego też odkąd urodziłam swoje pierwsze dziecko w moim mniemaniu i przekonaniu robiłam wszystko żeby intelektualnie, emocjonalnie, społecznie rozwijało się jak najlepiej. Przy pierwszej córce obłożyłam się poradnikami, spędzałam z nią każdą chwilę, każde moje wyjście do sklepu, na fitness, z koleżankami okupowałam wielkimi wyrzutami sumienia, że robię to jej kosztem. Przez cztery lata byłyśmy nierozłączne. Z perspektywy czasu oceniam, że był to mój błąd. Ciągle byłam w napięciu, żeby wszystko robić jak należy, żeby pod nią podporządkować dzień, moje sprawy i potrzeby. Może dlatego między innymi moja starsza córka od zawsze boi się inności, nagłej zmiany planów, trybu dnia, niespodziewanych przeciwności losu. Może dlatego jest tak bardzo przywiązana do rutyny, starannie przestrzega wszystkich zaleceń, nakazów i zakazów i denerwuje się, kiedy je przekroczy. Może dlatego jest tak mało elastyczna w kontaktach z innymi ludźmi. Ma dwie przyjaciółki, których się uporczywie trzyma. Kiedy urodziłam drugą córkę życie zweryfikowało moją poprzednią postawę rodzicielską. Miałam już teraz dwoje dzieci do ogarnięcia, każde prezentujące inne oczekiwania, potrzeby. Zmagałam się z półrocznym buntem starszej córki i jej zazdrością o młodszą siostrę, choć jej narodziny przyjęła z radością, choć na zewnątrz bardzo pilnowała, żeby nikt jej nie zrobił jej krzywdy, choć nie chciała jej oddać dziadkom na wychowanie, to nie radziła sobie w codziennych sytuacjach z jej obecnością, przyzwyczajona przeze mnie, że do tej pory miała mnie na wyłączność. Siłą rzeczy moja młodsza córka dostała więcej przestrzeni życiowej, obsługiwałam ją wtedy kiedy rzeczywiście była ku temu realna przesłanka. Kiedy była starsza i bawiła się sama, starałam się jej nie narzucać, zajęta innymi domowymi pracami, by jak najdłużej bawiła się sama, a ja dzięki temu miałam więcej czasu na dokończenie prac. Nie było mowy o schemacie dnia. Działałyśmy spontanicznie, zgodnie z potrzebami nowego dnia, głównie regulowanego przez plan dnia mojej starszej córki (o różnych godzinach odbierałyśmy ją z przedszkola, chodziłyśmy z nią na zajęcia dodatkowe, snułyśmy się po placach zabaw). Efekt? Moja młodsza córka jest niezwykle elastyczna, dostosowuje się z łatwością do nowych miejsc, ludzi i sytuacji (w ciągu jej edukacji przedszkolnej trzy razy jej zmienialiśmy placówki z różnych powodów), wokół ma mnóstwo koleżanek, każde wyjście do znajomych, na plac zabaw kończy się nawiązaniem przez nią nowych przyjaźni. Poza tym potrafi długo bawić się sama, nie potrzebuje mojej obecności, choć bardzo lubi, jak bawimy się obie lub zabawy z siostrą lub innymi dziećmi. Nagina reguły i zasady do granic możliwości, przekracza je i testuje naszą cierpliwość.

Do czego zmierzam. Do tego, że na pewno przemoc w rodzinie także ta psychiczna, obojętność wobec uczuć i przeżyć własnego dziecka naznacza je na lata, gdzie po latach pojawiająca się nerwica, ataki paniki (jak to opisuje w swojej książce autorka) jest widomym znakiem doznanych krzywd i zranień w dzieciństwie, pomijając różne kompleksy, źle ulokowane uczucia, niewłaściwie podjęte decyzje, toksyczne relacje z ludźmi. Ale czy taka nadmierna czujność, świadomość, nadwrażliwość też jest dobra? Czy nie sprawia ona, że nasza relacja z dzieckiem zaczyna mieć trochę sztuczny charakter, bo wiemy, że musimy się bardzo starać, bo z tyłu głowy mamy paniczny lęk, że pokrzywimy mentalnie i emocjonalnie nasze dziecko? Czy zamiast naturalnej więzi nie tworzymy sztucznego tworu. Czy takie rodzicielskie dzielenie włosa nie zabija całej spontaniczności w naszej relacji. Czy taka baczna obserwacja naszego dziecka nie odbiera mu wolności?  Bo wystarczy, ze moja córka się skrzywi, a ja już się martwię czy jej nic się nie stało, dopytuję czy wszystko u niej okej, czy dobrze się czuje. A może ona tylko się skrzywiła, bo ją załaskotało w nosie, bo nie podobał jej się zapach. I widzę, że ona się denerwuje, bo moje jak najlepsze intencje przekraczają jej własne granice, bo nawet nie może się skrzywić, żeby nikt tego nie odnotował, i jej nie dopytywał. I niby jestem świadoma, że obojętność niszczy dziecko, ale chyba nadmierna troska też przeszkadza w jego prawidłowym rozwoju. Niby wiem, że umiar i złoty środek jest jak najbardziej pożądany, ale jak coś przegapię, jak nie zareaguję we właściwym momencie, jak nie odnotuję trudnego czasu w jej życiu…? No właśnie zawsze mi towarzyszy jakieś ,,ale”, nadmierna troska, za nadto wybieganie myślami w przyszłość. A może ona brak mojego zainteresowania odbierze w przyszłości jako obojętność, a może nadmiar pytań, jako zniewolenie. I bądź tu człowieku mądry, zachowaj spokój, umiar, kiedy chce się dobrze, a nawet najlepiej. A  wiadomo, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Okazuje się, że dzielenie włosa wychodzi mi najlepiej. Ale miłość zawsze jest trudna, szczególnie, jak się kogoś bardzo mocno, a nawet strasznie kocha.

Jeden komentarz do „Dzielenie włosa na czworo

  1. olala

    Książka faktycznie świetna. Zwłaszcza dla osób, które próbują walczyć z jakimiś swoimi lękami. Pomaga zdystansować się do wielu spraw, które zaprzątają nam głowy i powodują właśnie to dzielenie włosa na czworo. Rzeczywiście nasze wychowanie, postawa naszych rodziców ma bardzo duży wpływ na nasze zachowanie i wybory. Czasem można złapać się na tym, że choć obiecało się sobie, że pewne rzeczy będzie się inaczej robić, robi się niestety identycznie.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *