Wakacyjnej tradycji stało się zadość. Znowu jesteśmy na Mazurach. Wynajmujemy domek pośrodku lasu. Drzewa, trawy otaczają nas z każdej strony. Cisza jest tylko pozorna. Bo w ciągu dnia dzięcioł nad naszym dachem rytmicznie i wytrwale stuka w sosny, żurawie krzyczą, drzewa szumią, kot miauczy (oczywiście odpoczywa z nami). Nocą komary bzyczą, koniki cykają, nietoperze latają. Kojące dźwięki natury jak kompres rozluźniają moje mięśnie, spięte w roku szkolnym nadmiarem obowiązków i wrodzoną obowiązkowością.
Mazury dla mnie mają dwa kolory błękitu i zieleni. Siedząc nad brzegiem jeziora przede mną roztacza się bezkres błękitnej tafli wody, przecięty soczystą zielenią, by płynnie przejść w lazur nieba. I o ile w ciągu roku bardzo lubię aktywne wypady, zwiedzanie, wędrowanie, spacerowanie, gdzie wypoczynek musi być połączony z odkrywaniem nowych miejsc, ich historii, kultury, o tyle dwa tygodnie urlopu muszą być leniwe, spokojne, spędzone we własnym rytmie, w zgodzie z własnymi potrzebami. Moimi, jak i mojej rodziny. I od lat sprawdza się zasada, że dzieci plus woda równa się świetna zabawa, która nigdy nie ma końca. Dzień do dnia jest bardzo podobny, ale nikomu to nie przeszkadza. Młodsza córka buduje w wodzie tamy z piasku, bawi się z kuzynką w syreny, pływa z deską, wyławia co piękniejsze kamienie. Starsza, która bardzo dobrze pływa, spędza czas na wspólnej zabawie z siostrą i kuzynami, chlapie się wodą, ale też pływa ze swoim tatą, wypływa na środek jeziora, nurkuje. W tamtym roku posmakowała windsurfingu i w tym roku postanowiła wrócić do tematu. Byłam bardzo ciekawa, jak jej pójdzie i ile pamięta z ubiegłorocznych lekcji. Ku mojemu zdziwieniu, wielkiej radości i dumie pamiętała całkiem dużo. Śmiało wypłynęła i… ani razu nie wpadła do wody, tylko dzielnie przez godzinę utrzymywała się na desce.
Jak później z nią rozmawiałam, mówiła, że tego się nie zapomina. Że pływanie na desce jest jak jazda na rowerze. Wierzę jej na słowo, bo ja nie mam w sobie tyle odwagi, aby zmierzyć się z tym sportem. Jak patrzę na jej wyczyny, to widzę, że to nie tylko walka z naturą (wiatrem i falami), ale także z własnym ciałem. Trzeba zachować balans, równowagę. I fascynuje mnie, że dziecko, którego rozwój ruchowy w niemowlęctwie był opóźniony, że dziecko, które zmagało się z nadwrażliwościami sensorycznymi dotykowymi i słuchowymi, które znacząco do czasu terapii obniżały komfort jej codziennego funkcjonowania, tak dobrze daje sobie radę z nowymi sportami i aktywnościami. Cieszę się i łzy cisną mi się do oczu ze wzruszenia. Ale też wiem, że nie tylko terapia SI przyniosła efekty. Że to także nasze codzienne starania, dbanie o systematyczny rozwój ruchowy, dobieranie odpowiednich ubrań, by jak najmniej cisnęły, uwierały, obcierały. A nie zawsze było łatwo. Metodą prób i błędów kompletowaliśmy garderobę. Robiliśmy listę sklepów i produktów ,,przyjaznych” nadwrażliwcom. Czasami spodnie, które tydzień temu były dobre, kolejnego ranka, gdy spieszyliśmy się do pracy okazywały się niezakładalne. Przykładów można by było mnożyć. Zdarzały się sytuacje, które utrudniały codzienne funkcjonowanie naszej córce i nam.
Ponadto po tej rozmowie z córką pomyślałam sobie, że jeżeli dziecko uczy się nowej aktywności systematycznie w danym czasie, z zainteresowaniem, bez napięcia, z chęcią, a czasami z pasją, to nawet jak ma przerwę, to dużo łatwiej przychodzi mu powrót do danej czynności. Ciało pamięta, a właściwie to nasza pamięć mięśniowa, pamięć ruchowa. Na pewno warunkiem jest systematyczność i chęci. I luz. Myślę, że ten luz ma największe znaczenie. Bo nawet jeżeli robimy coś trudnego, absorbującego naszą uwagę, mięśnie, siły, ale bez presji, w atmosferze akceptacji i poszanowania, ciało jest rozluźnione, oddech spokojny, głowa – mózg otwarte na nowości. I kiedy wracamy do tej samej czynności nawet po jakimś czasie, to ciało się nie spina, bo ono wie, bo ono pamięta, że było dobrze, może trudno, ale w porządku.
I tak jest w terapii logopedycznej. Przerwa spowodowana wakacjami, urlopami obu stron (terapeuty i podopiecznego), które nie zawsze pokrywają się ze sobą, nie jest niczym strasznym, zagrażającym przewidywanym efektom terapii. Zajęcia prowadzone regularnie, w pełnym poszanowaniu dziecka, jego trudności, możliwości, zawsze zostawiają pozytywny ślad w pamięci, sercu dziecka. I nawet jak ono wraca po długiej przerwie do nas lub innego już logopedy, to się nie spina, to jest rozluźnione, zaciekawione i otwarte na nowe, inne, chociaż czasami pewnie będzie i trudne. Dlatego nigdy mi nie szkoda czasu na przygotowywanie się do zajęć, do żmudnego wycinania, klejenia, laminowania. Nie chcę zmarnować tego kapitału, który udało mi się zgromadzić, lub tego, który osiągnął ktoś przede mną.
Widzę po swoich własnych dzieciach, jak ciekawe zajęcia rozwijają ich umiejętności, zdolności. Zawsze jestem wdzięczna każdemu instruktorowi, który umiejętnie potrafi zachęcić je do własnego rozwoju i podejmowania kolejnych wyzwań.
Korzystajmy z nadal trwających wakacji. I odpoczywajmy zgodnie z naszymi potrzebami i upodobaniami.