Długi weekend trwa w najlepsze. Moja rodzina, mąż i córki, wybrali się na kajaki. Wyprawa jednodniowa, ale przygoda niesamowita, beztroski czas spędzany na łonie natury, wśród soczystej zieleni, śpiewu ptaków, szmeru rzeki, szumu wodospadu, który należało pokonać. Mimo wczesnej pory moje dzieci, jak nigdy, wstały bez pomruków niezadowolenia, oporów i zbędnego marudzenia. Zanim wyprawa się jeszcze zaczęła, ja już wiedziałam, że będzie udana. Kierownikiem wycieczki i głównym organizatorem był mój mąż. A on jest sprawnym managerem, zawsze myśli o potrzebach i bezpieczeństwie innych.
Nasz najmłodszy członek rodziny – kotuś – został pod opieką jednej z babć, czyli mamy mojego męża. Wiedziałam, że ona jest najlepszą opiekunką z możliwych. Teściowa bardzo lubi zwierzęta i bez wahania przygarnęła cała naszą rodzinę pod swój dach. Nawet jej futrzanego członka.
Natomiast ja wybrała się na całodniowa wizytę do moich rodziców. Od bardzo dawna nie miałam okazji spędzić z nimi obojgiem tak długo czasu razem, sam na sam, bez dzieci, męża, kota. Oczywiście do mieszkania moich rodziców weszłam, jak do siebie. Mama poczęstowała mnie zupą, usmażyła naleśniki (które dziecko ich nie lubi); kupiła czereśnie, upiekła ciasto. Wszystko to przyjmowałam z dobrodziejstwem inwentarza, bez zbędnej refleksji, tocząc ożywioną rozmowę na rożne tematy. Kiedy najadłam się do syta i piłam świeżo zaparzoną kawę zaczęłam się baczniej przyglądać otoczeniu. Zauważyła nadzwyczajny porządek, świąteczny obrus na stole, świeże kwiaty w wazonie. Do tego moja mama zamiast zwyczajowego domowego stroju miała na sobie białą bluzkę, korale, elegancką spódniczkę. Ja co prawda też się wystroiłam na tą wizytę, bo jednak szłam ,,w gości”, ale moja mama na co dzień zawsze była domowa, nieformalna.
I tak od słowa do słowa okazało się, ze moja mama bardzo cieszyła się na moją wizytę. I niby jestem ,,swoja”, jestem ,,ich”, jestem z najbliższej rodziny, ale moja mama chciała zaakcentować tą radość. Potem doszła jeszcze moja siostra, też sama, bez męża i córki. I nagle siedziałyśmy we trzy, pojąc kawę, rozmawiając, jak za starych dawnych czasów, kiedy jeszcze mieszkałyśmy razem u rodziców, dopóki nie opuściłyśmy domu, wyjeżdżając na studia. No dobra, wtedy, za czasów dzieciństwa i nastolatkowym, nie piłyśmy z mamą kawy. Moja mama nie ukrywała swojej radości, że doszło do takiego spotkania.
Bardzo mnie to wzruszyło i ujęło. Bo niby swój człowiek, ale dla mojej mamy było ważne podkreślenie tego niecodziennego / codziennego spotkania. Był pyszny obiad, świąteczna zastawa, elegancka biała bluzka, ale były też normalne rozmowy o życiu, o dzieciach, i żarty i sprawy poważne. I drobne ploteczki i głębsza refleksja o codzienności.
Zostałam na obiad, deser i podwieczorek. Siedziałam u rodziców prawie siedem godzin. Czas zleciał mi niepostrzeżenie. Kolejne takie spotkanie w lipcu.
Wracając od rodziców naszła mnie refleksja, że nasze spotkania z naszymi pacjentami, klientami, podopiecznymi, jest także takie zwyczajne – niezwyczajne. Niby znamy się dłuższy czas, widzimy regularnie, często niejedno przeszliśmy (bo początki bywają trudne, bo adaptacja może się przedłużać, bo czasami siły odchodzą i nic się nie chce), to jednak takie spotkanie, taka terapia zawsze powinna być takim spotkaniem – wydarzeniem. Nie powinno ono nam spowszednieć. Zawczasu powinniśmy się do niego przygotować, ustalić menu (w tym wypadku cele terapii), przygotować odpowiednie pomoce. Tylko wtedy nie wpadniemy w rutynę, nie przeoczymy trudności dziecka, ale także poczynionych przez niego postępów od poprzedniego spotkania.
I nie musimy zakładać białej bluzki, służbowego uniformu, wystarczy gotowość na kolejne spotkanie, profesjonalne podejście, rzetelne przygotowanie zajęć, bo nigdy nie wiemy czy przypadkiem to, a nie inne spotkanie dziecko zapamięta najbardziej jako to dobre lub złe, bo nigdy nie mamy pewności czy właśnie to, a nie inne zajęcie okaże się tym przełomowym.
Bądźmy gotowi mentalnie codziennie zakładać białą bluzkę.
Za czasów dzieciństwa i nastolatkowym to może nie, ale już na studiach się zdarzało 😉
I mimo, że to już inne miejsce niż wtedy, odległe o ileś kilometrów, to jednak nie miejsce a ludzie czynią atmosferę