Rząd dusz

przez | 26 października, 2020
Bałtyk

W mijającym właśnie tygodniu wyjechaliśmy z miasta, uciekliśmy od otaczającej nas rzeczywistości, pandemii, obostrzeń, maseczek i dezynfekcji. Wyjechaliśmy nad morze, na Hel, najdalej jak się dało. Prawie się udało zapomnieć o problemach dnia codziennego. Trochę żyliśmy jak w bańce – sami ze sobą, bez żadnych obowiązków, planu dnia, po swojemu. Plaża poza sezonem okazało się bezludną wyspą. Mieszkaliśmy na skraju lasu i prawie co wieczór dziki podchodziły pod okna, w lesie na polanie pasły się sarny, mewy i rybitwy beztrosko spacerowały po piasku. Słowem przyroda już zapomniała o letnim najeździe turystów i żyła własnym życiem i własnymi sprawami.

A my dwa razy dziennie przez siedem kolejnych dni spacerowaliśmy brzegiem morza, podziwialiśmy jego bezkresność, żywioł, oddychaliśmy świeżym powietrzem, napawaliśmy się jego kojącym szumem.

Już pierwszego dnia moje dzieci wymyśliły zabawę, żeby urozmaicić nasze wyprawy, polegającą na podążaniu po śladach odciśniętych w piasku przez ich tatę. Oczywiście zabawa okazała się przednia. Kiedy mój mąż zorientował się, co jego córki wyczyniają za jego plecami, zaczął urozmaicać swój chód – stawiał wielkie kroki albo dreptał w miejscu, podskakiwał na jednej nodze, albo układał stopy w kształt opon jadącego traktora, szedł bokiem, tyłem, słowem wyczyniał różne ewolucje. I moje dzieci chichocząc za nim robiły dokładnie to samo.

Podążanie po śladach

Kiedy ostatniego dnia znowu szliśmy brzegiem morza, a moje dzieci gęsiego podążały za swoim tatą krok w krok, dokładnie po jego śladach, pomyślałam sobie, że to jest spełnienie rodzicielskich skrytych marzeń: żeby nasze dzieci podążały skrupulatnie wytyczoną przez nas drogą, krok za krokiem, bez zbaczania z raz obranej przez nas drogi. Jakie to byłoby proste i piękne. My, zdecydowanie od nich starsi, znający już trochę życia, popełniający różne błędy, których mniej lub bardziej żałujemy, na których się czegoś nauczyliśmy lub nie, mający wizję tego, co dla naszych pociech jest najlepsze, osiągnąwszy już jakiś stabilne statsu qvo, jesteśmy najbardziej predystynowani do tego, by przynajmniej naszym dzieciom mówić co należy robić, a czego unikać, by kreślić im świetlaną przyszłość – wybierać zainteresowania, kierunki studiów, ścieżkę kariery, przyjaciół, a nawet potencjalnego kandydata na męża. I nie ważne są ich temperamenty, zainteresowania, możliwości, marzenia, plany. Oczywiście mogą je sobie mieć, bo w końcu teoretycznie posiadają wolną wolę, są odrębnym od nas bytem, ale to my nadal sprawujemy nad nimi kontrolę, odpowiadamy za nie, w przyszłości będziemy łożyć na ich dalszą edukację, więc mamy prawo współdecydować i współstanowić o ich przyszłości i marzeniach. Mamy prawo je indoktrynować, narzucać swój światopogląd, bo skoro nam się sprawdził, bo skoro prowadzimy satysfakcjonujące dla nas życie, to jest to ścieżka już sprawdzona, oparta o nasze doświadczenia, jedyna i słuszna.

Tak, by się mogło wydawać, że mamy prawo do takiego purytańskiego, patriarchalnego wychowania, w świetle tego wszystkiego co dzieje się wokół nas, gdzie większość narzuca normy mniejszości, gdzie nawet nie większość, ale elity posiadające tymczasową władzę bez jakichkolwiek konsultacji, rozmów, wglądu w bolączki i problemy innych narzucają swoją jedyną i słuszną rację, poglądy i system wartości. Bo co z tego, że podobno mamy wolną wolę, umowę społeczną od lat uzgodnioną, przegłosowaną, która do tej pory się sprawdzała i nie wymagała rewizji, skoro zaczyna obowiązywać prawo silniejszego – kto doszedł na szczyt ten narzuca zasady gry tym na dole, bez uprzedzenia, znienacka. Gdzie zamiast rzeczowych i merytorycznych argumentów jest tylko jeden ,,bo tak” i tworzenia atmosfery grozy, zastraszania, gdzie ludzi nastawia się przeciwko ludziom.

W naszym przypadku to ślepe podążanie za najstarszym było tylko zabawą, konwencją, o której wiedzieli wszyscy zainteresowani. I choć czasami nie zgadzamy się z pomysłami naszych dzieci, wyborami, to staramy im się tłumaczyć, dawać argumenty, dyskretnie czuwać, bo na razie są za małe, aby podejmować samodzielnie wiążące decyzje. Ale też wiemy, że są odrębnymi bytami, które mają prawo, a nawet muszą ponosić konsekwencje swoich czynów, uczyć się na błędach, dokonywać własnych wyborów. Jedyne co możemy robić, to dawać im dobry przykład, wspierać, bezgranicznie kochać i w pełni akceptować. Ale my jesteśmy jedynie skromną rodziną, a nie suwerenem, który ma pod sobą rząd dusz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *