Pozytywne myślenie czy pozytywna dyscyplina?

przez | 16 grudnia, 2019

Jedna od rana w sobotni dzień tańczy własne układy w rytm muzyki, robi śmieszne lub groźne miny, a buzię ma taką plastyczną, że naprawdę urodzona aktorka. Bardzo się wyrywa do pomocy i pomiędzy jednym a drugim układem tanecznym miesza składniki na naleśniki, ściera jabłka na tarce, blenderuje z tatą, obsługuje ekspres, żeby zrobić nam poranną kawę. Druga – od rana siedzi przy biurku, buduje misterne konstrukcje z klocków, planuje, wymyśla.  Jedna –  aktorka z rozwianymi, długimi, rudymi włosami do pasa, druga – umysł ścisły, skoncentrowana na zadaniu, z bogatą wyobraźnią przestrzenną, analityczna, dokładna, precyzyjna. Jednak uwielbia mięso, kotlety, łososia, nie jada lub jada z wielką niechęcią potrawy mączne, jak leniwe, kopytka, placki ziemniaczane; druga – uwielbia ponad życie naleśniki, leniwe, placki ziemniaczane, wegetarianka z wyboru, nie jada wędlin, parówek, gulaszy, wszelkich mięs w sosie, łososia. Jedna – histeryczka, nie lubi zmian, kurczowo trzymająca się wybranego wąskiego grona koleżanek, druga – odporna na wszelkie niespodzianki losu, przyjmująca je ze stoickim spokojem, dusza towarzystwa, gdzie nie pójdzie, tam zawsze znajdzie sobie koleżankę, a czasami nawet przyjaciółkę. Jedna trzyma się zasad, wie, że ,,nie” znaczy ,,nie”, bo takie są reguły, zawsze się meldująca na czas, pytająca o zgodę, druga – wichrzycielka, nie uznająca słowa ,,nie”, nie zniechęcająca się i będzie tak długo zadręczać człowieka, aż on umęczony zgodzi się na wszystko. Jedna i druga to moja córka i mojego męża. Dzieci tych samych rodziców, a różne, jak dwie krople wody. Jedną i drugą kocham nad życie, choć żadna do mnie niepodobna ani fizycznie, ani psychicznie.

Bardzo je kocham, jestem z nich dumna, czasami to mogłabym godzinami tylko na nie patrzeć, jeść je łyżkami, chłonąć ich zapach, wsłuchiwać się w ich głosy. Mimo to czasami jednak tracę cierpliwość, zaczynam się denerwować, podnosić głos, bo nie panuję nad ich temperamentami, bo rozpętały w ciągu jednego dnia już kolejną kłótnię, bo jedna chce to czego nie chce tamta i jak tu znaleźć złoty środek, by zadowolić jedną i drugą. Czasami jestem już tak zmęczona po pracy, w której przyjęłam dziesiątkę dzieci na terapii, podczas której byłam empatyczna, wyrozumiała, kreatywna, wspierająca, że już nie starcza mi cierpliwości, empatii i zrozumienia dla moich własnych dzieci. Co mnie wcale nie tłumaczy, ale ciężko z rozładowanymi bateriami działać pełną parą jeszcze w domu. I wiem, że to niesprawiedliwe, że dla moich dzieci nie starcza już tych pozytywnych odruchów, że zmęczenie, zniecierpliwienie bierze górę nad ich dobrem.

Dlatego niedawno zrobiłam rachunek sumienia, wyraziłam skruchę i przystąpiłam do naprawiania krzywd. Przejrzałam swoją biblioteczkę, w której znajduje się kilka pozycji o tym, jak sensownie wychowywać swoje dzieci. I mimo że sama jestem pedagogiem, na co dzień współpracuję z innymi logopedami, pedagogami i psychologami, teorię mam opanowaną, to jednak stwierdziłam, że czas odświeżyć sobie wiedzę z zakresu wychowania. Bo teorie gdzieś się zaczyna rozmijać z praktyką. Na co dzień doradzam innym rodzicom, jak wspierać, jak bawić się, jak stymulować dzieci, a w przypadku własnych, gdzie do głosu dochodzą emocje, uczucia, sprawa już nie jest taka oczywista i jednoznaczna. Niby wiem co bym innym doradziła, ale sama już nie zawsze potrafię być konsekwentna, zdecydowana.

Wracając do mojej biblioteczki mój wybór padł na ,,Pozytywną dyscyplinę”.  Przeczytałam jednym tchem w ciągu tygodnia. Wiele zasad pamiętałam, wiele stosowałam, wiele zapomniałam, a wiele olałam. Ale nie był to czas stracony. Przy czytaniu niektórych wskazówek, podpowiedzi otwierałam oczy ze zdumienia, że mogłam o czymś tak oczywistym zapomnieć lub zepchnąć w niebyt niepamięci. Przecież to oczywiste, że dzieciom należy się szacunek, przecież to oczywiste, że dzieci są świetnymi obserwatorami, ale kiepskimi interpretatorami, przecież to oczywiste, że skoro ja nie panuję nad własnymi emocjami, nie potrafię powściągnąć gniewu, złości, frustracji, to nie mam prawa wymagać tego od dziecka. I po tej lekturze oraz refleksjach, które mi się nasunęły najpierw wpadłam w czarną dziurę wyrzutów sumienia, że jestem taką beznadziejną matką, działam na szkodę ich psychiki, rozmontowuję ich emocje. Ale kiedy ochłonęłam, przemyślałam temat na chłodno, doszłam do wniosku, że może ze mną nie jest tak źle, z naszymi wzajemnymi relacjami też nie jest najgorzej. Na pewno trzeba mieć dobry grunt, warto poczytać, posłuchać autorytetów w dziedzinie wychowania, mających duże sukcesy w swojej dziedzinie i wielu zwolenników oraz rzesze ,,zadowolonych klientów”. Nie każda metoda jest dla każdego, ale na rynku wydawniczym jest tyle różnych pozycji, że każdy dla siebie coś znajdzie. Na pewno warto czytać, poszukiwać, dociekać, bo przecież nie jesteśmy ekspertami w każdej dziedzinie, a wychowanie dziecka to dyscyplina co najmniej olimpijska. Nie ma co się wstydzić, że szukamy wsparcia, mądrej rady, bo czasami już nie dajemy rady. Przecież tu chodzi o dobro naszego dziecka, a nie o nasze samopoczucie lub kto co sobie o nas pomyśli. Ale ważna jest także intuicja, a przede wszystkim relacja bliskości z własnym dzieckiem. Bo w bliskość jest wpisany i szacunek, i miłość, i czułość, i dbanie o komfort psychiczny i emocjonalny drugiej osoby. Staram się być bardzo uważna jeżeli chodzi nastroje moich dzieci, przysłuchiwać się co do mnie mówią, także ,,między wierszami”. Pomagać jawnie i dyskretnie, nawet wtedy, kiedy niby nie chcą mojej pomocy, ale same nie wiedzą co począć w trudnej dla nich sytuacji. Staram się obserwować ich talenty, pasje, zainteresowania i ,,zajawki” i wynajdować ciekawe zajęcia pozalekcyjne, wystawy, warsztaty, muzea, które rozwijałby je w danym kierunku. Staram się przebywać z nimi jak najwięcej, rozmawiać, trwać. Staram się gotować to, co wiem, że na pewno zjedzą, choć co jakiś czas podejmuję próby rozszerzenia ich diety. Staram się podsuwać ciekawe, fajne lub najbardziej polecane książki. Staram się w miarę jak najczęściej grać w ciekawe gry, asystować przy budowie z klocków LEGO (choć z powodu mojego oczywistego braku talentu do przestrzennego konstruowania ostatnio moja młodsza córka zredukowała mój udział w zabawie do podawania odpowiednich klocków), bawić się kucykami, zamieniać się we wróżkę, czarować, latać i podtrzymywać wymyślną wróżkową konwersację. Ale także staram się zachęcić do zwiększonego wysiłku edukacyjnego, bo dla mnie dobre wykształcenie to podstawa i priorytet (choć nie dla każdego tak musi być). Dlatego z mężem wspieramy starszą córkę w przygotowaniach do różnorodnych konkursów przedmiotowych, nie tylko dobrym słowem, ale razem z nią siadamy i rozwiązujemy kolejne testy, bo razem zawsze raźniej. Nie dałaby rady tego wszystkiego udźwignąć sama. Dlatego zamiast pisać ,,staram się” powinnam napisać ,,staramy się” i ja i mój mąż. Bo tak naprawdę wymieniamy się w tych staraniach, no może poza zabawą kucykami i czarowaniem, bo to biorę na klatę. Moje córki od dawna już wiedzą, że tata lalkami się nie bawi koniec i kropka.

I budujące jest dla mnie to, że nawet, jak się zdenerwuję, pogrożę karą i konsekwencjami, to te moje dzieci i tak za chwilę do mnie przyjdą, zaczynają zagadywać, chcą mi coś powiedzieć, chcą grać, bawić się, przytulać, domagają się masażyków i łaskotek. Kiedy nadchodzi weekend nasze córki bardzo chętnie z nami spędzają czas – grają w planszówki, gadają, wygłupiają się. Rzadko domagają się czasu na gry komputerowe lub filmy. Czasami weekendy mijają nam bez włączania telewizora. Wiem, że to wszystko do czasu. Ale też wiem, ze gdzieś te dobre chwile będą się odkładać w ich głowie i w sercu, we wspomnieniach. I nawet, jak już będą się wyrywać z domu, nawet kiedy z niego odejdą, to będą pamiętać więcej tych dobrych momentów niż tych złych. Więc jednak nie jest między nami tak źle, a nawet wydaje mi się, że jest całkiem normalnie i dobrze. Codziennie zdarzają nam się wzloty i upadki, ale dogadujemy się, współdziałamy, bawimy się, rozmawiamy, a na tym najbardziej mi zależy. I będę się bardzo starała żeby nam tak zostało na zawsze. Chyba najważniejsze jest właśnie to staranie. Że mimo upadków nie zniechęcamy się, tylko nadal się staramy. Ale przecież, jak ludzie się kochają, troszczą o siebie, chcą dla siebie dobrze to nie może się nie udać. Dyscyplina jest ważna, ale pozytywne myślenie jest jeszcze ważniejsze.

2 komentarze do „Pozytywne myślenie czy pozytywna dyscyplina?

  1. Aleksandra

    Ja też mam nadzieję, że moje dziecko będzie pamiętać, jak stałam pod jej zamkniętymi drzwiami w pokoju
    i śpiewałam „Ulepimy dziś bałwana?”, bo byłam Anną, a ona Elzą zamkniętą w zamku 🙂
    Kiedyś słyszałam taki fajny tekst „dziecko nie pójdzie za Twoim słowem, ale pójdzie za Twoim przykładem”
    i chyba coś w tym jest. Dlatego rzeczywiście warto podejmować starania i mimo drobnych potknięć,
    dalej walczyć o złoty medal w tej trudnej wychowawczej dyscyplinie olimpijskiej

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *