Małe szczęścia

przez | 19 stycznia, 2025

Moja starsza córka od wczesnego dzieciństwa wykazywał zdolności matematyczne. Tak jej zostało do dziś. Całe swoje życie doceniała symetrię, logikę i przyczynowo – skutkowy tok zdarzeń. Z jej perspektywy świat, aby być zrozumianym musiał być czarno – biały, zero – jedynkowy. Zawsze lepiej funkcjonowała w znanej, zaplanowanej rzeczywistości. Niestety świat nie odpłacał jej tym samym. Był i jest nieprzewidywalny, chaotyczny, spontaniczny. Jest to świat, którym rządzą kodeksy prawa i etyki, ale też i świat, gdzie wielu nie podejmuje trudu, tylko idzie na skróty, gdzie czasami wygląd liczy się bardziej niż talenty i umiejętności. Jest to świat, gdzie ludzie potrafią się zdradzać, ranić, odchodzić, a nie zakłóca to biegu wydarzeń. I jeżeli, by opierać swoje rozmienia świata tylko na tym, co oglądamy i czytamy, to okazało by się, że światem rządzi kłamstwo, przemoc, zło. Jak żyć w takiej rzeczywistości? Jak logicznie wytłumaczyć, to co się dzieje. Niezwykłe umiejętności matematyczne, duża wiedza o świcie wcale nie ułatwiają życia. Wręcz przeciwnie, mogą sprawiać, że zamiast satysfakcji z samego życia, człowiek czuje jedynie lęk, frustrację i bezsilność, bo po co się starać, jak nic wokoło nie jest racjonalne. Nastoletni wiek mojej córki i jej żelazna logika sprawiają, że czasami trudno jej oddychać w takim klimacie. Bo po co się trudzić, jak ktoś może zniszczyć lub nie docenić wysiłków, po co to wszystko, skoro czas szybko biegnie, a na końcu nie ma gwarancji, że czeka nas nagroda i rajska przyszłość. Ale jej głowa, serce, dusza podskórnie czują, że może jednak warto patrzeć dalej, szukać głębiej, nie tracić hartu ducha. Mimo talentu do nauki przedmiotów ścisłych, córka zawsze dużo czytała. Chłonęła lektury w zastraszającym tempie. Od niedawna też zaczęła pisać własne opowiadania i książki. Na razie do szuflady. Na razie pierwszymi i wiernymi czytelnikami jest najbliższa rodzina i wąski krąg znajomych, ale ona się nie zraża. Szlifuje swój warsztat pisarki, skończyła nawet kurs pisania książek, czyta jeszcze więcej i pisze niezłomnie. I muszę z matczyną dumą przyznać, że ma dobre pióro. Pisze zwięźle, z polotem i duża dawką humoru. I mimo, że córka jest typem samotnika, ceni czas spędzany z samą sobą, a ludzie jej nie przeszkadzają, to w swoich książkach kładzie nacisk na relacje. Ludzie, ich emocje, myśli, wyobrażenia, działania są najważniejsze. Zaskakuje mnie to, podczas lektury jej każdego kolejnego dzieła. Że jednak nie tylko mickiewiczowskie oko i szkiełko jest dla niej miarą otaczającego świata, ale także serce, uczucia. Że jest podszyta wrażliwością i uwagą na drugiego człowieka. Swoją drogą bardzo lubi ballady Adama Mickiewicza. Kto by pomyślał – uczennica profilu matematyczno – fizycznego :). Kiedy była w pierwszej klasie liceum ze zdziwieniem odkryłam, że jednym z przedmiotów w podstawie programowej była filozofia i to niezależnie od tego, czy ktoś uczęszczał na etykę czy religię. Bardzo mnie to ucieszyło, że także szkoła dba o wszechstronny rozwój nastolatków, nie tylko z racji wybranego profilu kształtuje umiejętności logicznego myślenia, ale także stara się rozwijać wrażliwość, osobowość rozwijającego się nadal młodego organizmu. Pokazuje, że nie tylko namacalna wiedza, poparta dowodami, którą można zamknąć w prawa fizyki i twierdzenia matematyczne jest istotna, ale że człowiek, by funkcjonować potrzebuje też kształtować swoją duchowość. Pokazuje, że już od zarania dziejów tęgie umysły, autorzy nieśmiertelnych wzorów matematycznych i reguł także szukali czegoś więcej w swoim życiu niż tego, by 2 plus 2 dawało 4. Że ludzie od dawna zastanawiali się nad sensem życia, starali się nadać mu znaczenie, uniwersalną wartość. Te niespodziewane umiejętności i zainteresowania mojej córki uświadamiają mi, że ona sama, niezależnie od naszego udziału, stara się znaleźć dla siebie drogę balansu, równowagi, rozwoju duchowej ścieżki. My tylko widząc jej zainteresowania, stwarzamy możliwości, by wybrała dla siebie to, co najlepsze. Takie to jest jej małe szczęście.

Moja młodsza córka zaś od najmłodszych lat była niespokojną duszą artystyczną. Jak się bawiła, to na całego, całe jej otoczenie było usłane zabawkami, a ona jak huragan, od jednej aktywności podążała do drugiej, nie zadając sobie trudu, by sprzątnąć po poprzedniej zabawie. Chaos i bałagan nie przeszkadzały jej, by kontynuować świetną zabawę. Od małego zawsze była w ruchu, w działaniu. Jej zainteresowania koncentrowały się wokół tańca, teatrzyków i ludzi. Młodsza latorośl kocha ludzi, potrzebuje ich co życia, zawsze i wszędzie ma mnóstwo koleżanek. W tym roku na zajęcia dodatkowe wybrała sobie jogę, zajęcia teatralne i taniec. Z trudem namówiliśmy ją na zajęcia z języka angielskiego, bo naszym zdaniem znajomość języków obcych jest w życiu potrzebna i użyteczna. Z pozoru wydawałoby się, że życie naszej młodszej córki jest przeciwieństwem wyborów jej starszej siostry – dużo w nim luzu, spontaniczności, zabawy, śmiechu, nieprzewidywalności. Ale nic bardziej mylnego. Mimo, że jest ona ciągle w ruchu, w działaniu, wszędzie jej pełno, to jej pasją od dłuższego czasu są robótki ręczne. Dla dysgraficznej matki, którą jestem, jest to życiowe zaskoczenie, że moje dziecko może mieć takie umiejętności i talent. To w dużej mierze zasługa jej babci, która udzieliła jej pierwszych lekcji z robienia na drutach i szydełkowania. I moja córka, jak tylko robi się chłodniej za oknem, mimo całej swojej żywotności, ruchliwości, siada na kanapie i dzierga po kilka godzin, często zakładając słuchawki na uszy – słuchając ulubionej muzyki lub audiobooków. Zamiera. Podziwiam jej spokój, opanowanie, precyzję ruchów. Wygląda trochę jak jogin, który medytuje. Ona także intuicyjnie znalazła dla siebie tego, co potrzebuje podskórnie – wyciszenia, równowagi, spokoju, balansu. W tym wydawałoby się codziennym jej żywiole, chaosie, działaniu, jej organizm potrzebuje restartu, spokoju. Takie to jej małe szczęście.

Co jakiś czas moje dzieci pytają mnie po co piszę bloga, skoro moje zasięgi nie są imponujące, skoro nie mam z tego żadnych materialnych korzyści, a jednak poświęcam mu dużo czasu. Zawsze żartem mówię im, że to mój testament dla nich. Ale przede wszystkim jest to forma wspomnień z naszego wspólnie przeżytego czasu, retrospekcja wybranych epizodów z ich dzieciństwa. Że w ten sposób starałam się zatrzymać na zawsze kadry z dobrych momentów wspólnie spędzonego czasu, żeby będąc kiedyś dorosłe zobaczyły, że ja też zmagałam się z wieloma dylematami, miałam życiowe rozkminy, że miałam swoje wzloty i upadki, ale przede wszystkim, żeby miały czarno na białym, że zawsze je bardzo kochałam, że były sensem mojego życia. Ale też trochę ten blog pomaga mi zatrzymać się w życiowym pędzie, zrobić porządek w głowie, w myślach i sercu, bo jednak żeby coś napisać muszę nad tym pomyśleć, zastanowić się, poukładać sobie trudne sprawy. To trochę autoterapia. Ale też ten blog pozwala mi napisać wszystko o czym myślę, co czuję, a czasami nie mam odwagi powiedzieć tego na głos. Takie to moje małe szczęście.

Widząc po moich dzieciach upływ czasu, jak coraz bardziej świat zewnętrzny je pochłania, inni ludzie i obowiązki zawłaszczają ich czas, postanowiłam, że musimy przeżywać ze sobą, całą czwórką, tyle momentów i chwil ile nam się uda. Że musimy znaleźć dla siebie takie aktywności, które będą nam wszystkim sprawiać przyjemność. A mając w domu dwie nastolatki jest to duże wyzwanie na tyle je zaciekawić, aby z własnej woli chciały robić coś razem i rodzinnie. Wymyśliłam, że musimy realizować takie małe szczęścia, by choć trochę zwolnić bieg czasu. Bo jednak weekend, gdzie mamy coś zaplanowane nie upływa tak szybko, nie przechodzi bez echa. Nie możemy tylko w wolnym czasie  uczyć się, wykonywać prac domowych, zamykać się we własnych pokojach i oddawać się swoim indywidualnym rozrywkom. To oczywiście także jest potrzebne i wskazane. Oczywiście wspólne podróże małe i duże są takim lepiszczem, który nas scala, jednoczy. Mamy to wypraktykowane i sprawdza się za każdym razem. Zawsze wracamy wypoczęci, zadowoleni, bliżsi sobie, z zapasem energii. Ale ważne są także wspólne wyjścia, jak teatr, kręgle, kino, pizza w restauracji, a nie zamawiana do domu.  Zawsze trudno jest się wybrać, zmobilizować, szczególnie, jak za oknem pogoda zniechęca, a natłok obowiązków przygniata. Ale warto, bo to dodaje odrobiny wyjątkowości, odświętności, niezwykłości w byciu razem.

Ważne jest, aby szukać w codzienności tego, co sprawia nam przyjemność, ubarwia upływające dni, sprawia, że czujemy się lepiej. Czas pędzi, z wiekiem mam wrażenie, że już gna bez opamiętania. Tak więc każda chwila, która sprawia nam radość, uspokaja, relaksuje, czyni dzień odświętnym, ważnym, jest na wagę złota.

Ale także w mojej codziennej pracy terapeutycznej uważam, że szukanie z dziećmi takich dobrych momentów jest niezwykle ważne. Przyglądanie się z wielką uważnością i wnikliwością klientom, co lubią, jacy są, czym się interesują, sprawi, że w czasami żmudne, powtarzalne ćwiczenia możemy wpleść trochę magii, niezwykłości, by wspólny czas terapii uczynić przyjemnym, miłym, wyjątkowym.

Kolekcjonujmy więc nasze małe szczęścia każdego dnia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *