Królowa w Rossmannie

przez | 13 maja, 2020

Czas separacji i izolacji trwa nadal. Wszystkie przybytki kulturalno – oświatowe są nadal pozamykane więc trzeba sobie radzić samemu. Albo dokupować nowe książki w internecie albo kolejny raz uważniej przejrzeć własną biblioteczkę, a nuż wypatrzy się jakąś ciekawą pozycję odłożoną na lepsze czasy – urlopów, wakacji. My w domu zawsze mamy zapas książek. Bo zanim zdążymy przeczytać te już przez nas nagromadzone, to już w drodze jest paczka z kolejnymi pozycjami, które wypatrzyliśmy na stronach księgarni internetowych lub na portalach czytelniczych. Jednym słowem – książek ci u nas dostatek.

Ja ostatnio ponownie zrobiłam rekonesans w swojej biblioteczce i sięgnęłam po dwie biografie – jedną królowej Elżbiety zakupionej pod wpływem obejrzenia serialu The Crown oraz założyciela znanej drogerii samoobsługowej Rossmann. Lektura obu tych książek była dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Jako czytelnika, człowieka, rodzica, dziecka, specjalisty.

Niezwykle dobrze czyta się książkę o królowej Elżbiecie. Jest ona naszpikowana faktami, zdarzeniami, datami. Opowiada o życiu samej królowej, jej rytuałach, obowiązkach, wymogach życia królewskiego. Ale także dużo uwagi jest poświęcone członkom całej rodziny królewskiej, relacjach między nimi. Ponadto możemy poczytać ciekawostki, anegdoty o kolejno urzędujących premierach. Dużo łatwiej się czyta tą książkę, kiedy obejrzało się już serial. Przynajmniej mi, ponieważ od razu sobie wizualizuję twarze aktorów przypisanych do poszczególnych osób, sceny z ich udziałem. W liczącej około 300 stron książce można poznać i nie poznać samą królową. Niby już coś wiemy o jej życiu, niby coś można wywnioskować o jej światopoglądzie, wrażliwości, mentalności ze strzępów jej wypowiedzi, wypowiedzi innych, ale tak naprawdę nie wiemy nic. Mimo serialu, mimo biograficznej książki, królowa nadal pozostaje tajemnicza, niedostępna, nieznana, posągowa.

Niedługo po tej lekturze w ręce wpadła mi autobiografia Dirka Rossmanna – twórcy znanych samoobsługowych marketów kosmetycznych. Dla mnie formuła tego sklepu to genialny pomysł. Uwielbiam odwiedzać ten sklep z uwagi na to, że mogę spokojnie sunąc alejkami oglądać różne kosmetyki, porównywać, wąchać. Zawsze nieswojo czuję się w sklepach, gdzie za kontuarem stoi bardzo elegancka pani i od progu pyta mnie czego sobie życzę. A czasami najgorsze jest to, że ja sama nie wiem, czego sobie życzę. Weszłam ot tak, spontanicznie, bo spodobała mi się wystawa. I bardzo peszy mnie oczekiwania sformułowania swoich oczekiwań już od progu. W takich sytuacjach czuję się nieswojo, mało dojrzale i dorośle, bo sama nie wiem czego chcę. A w sklepach Rossmanna wchodzę bez powodu, nikt mnie pyta czego chcę, czego oczekuję i szybkich deklaracji. Co też nie jest dla mnie dobre. Bo najczęściej wychodzę z torbą pełną kosmetyków, o których nawet nie wiedziałam, że ich potrzebuję, a przy kasie się okazywało, że jednak są dla mnie niezbędne. Z czasem stałam się  sprytniejsza. Przede wszystkim do tego sklepu wybieram się z listą zakupów i  bez mojej młodszej córki. Ona, fanka mody, kosmetyków zawsze wymusza na mnie dodatkowe zakupy. Nie dość, że kupujemy kolejne spinki, opaski i bransoletki, to ona regularnie robi mi obciach. Kiedyś stanęła przed regałem z lakierami do paznokci i krzyknęła na cały sklep: ,,Mamo dlaczego ty nie malujesz paznokci?!!!”. I tak długo stała nieszczęśliwa pod tym regałem, że wyszłyśmy ze sklepu z dwoma buteleczkami lakieru – niebieskim dla niej i złotym dla mnie. Tak zdecydowała moja córka.

Za królową stoi wielowiekowa tradycja, rodzina, historia, za Rossmannem tylko Rossmann. Jednak smutne to przeświadczenie. Tym bardziej, że jego pomysł na biznes nie przyśnił mu się w nocy, nie spadł z nieba. Jego dziadkowie, potem matka, prowadzili niewielką drogerię, on sam najpierw w niej pomagał, potem pracował. To rodzina pożyczyła mu część kapitału na rozpoczęcie interesu, to jednak może chłodna i zdystansowana emocjonalnie matka udzielała mu porad i wskazywała ludzi, do których może się zwrócić o pomoc. I za królową i za Rossmannem jednak ktoś stał. Ktoś, kto dał mu życie, wychowanie, edukację, wsparcie. Oczywiście Rossmann uważa się za wspaniałego ojca, jednocześnie przyjaciela, ale i mentora dla własnych synów. Obaj pracują w jego firmie na kierowniczych stanowiskach. I to jest dobre, bo czemu rodzina miałaby się nie wspierać, nie rozwijać i nie pomnażać własnego majątku, dziedzictwa i dóbr.

Tylko w życiu nie jest tak, że do wszystkiego dochodzimy sami i jesteśmy autorami naszego sukcesu. I nie chcę się tu rozwodzić na rolą genów albo środowiska na nasz rozwój i to kim jesteśmy lub się stajemy. Badania i dyskusje trwają od lat. Ale nigdy nie jest tak, że zostajemy zupełnie sami (oczywiście nie mam na myśli ekstremalnych sytuacji). Zawsze wokół siebie mamy ludzi, jednego człowieka, dwóch, kilku, całą wspólnotę, Zawsze napotykamy na naszej drodze ludzi, którzy nam pomagają, wspierają, inspirują, kibicują, trzymają kciuki, ciepło o nas myślą.

Ja pod wpływem mojej polonistki z liceum – kobiety niezwykle eleganckiej, elokwentnej, z poczuciem humory, oczytanej, postanowiłam zdawać na filologię polską, ku rozpaczy moich rodziców, który chcieli mieć w rodzinie prawnika. Ale mimo to finansowo i duchowo wspierali mnie w moim wyborze, choć nigdy nie byli wylewni uczuciowo. Na początku mojej drogi zawodowej, ktoś dostrzegł mój entuzjazm i docenił zaangażowanie i polecił w nowe miejsce, w którym zyskała świetnych przyjaciół i zostałam tam do dnia dzisiejszego. Mój blog także powstał, bo ktoś mnie zainspirował, wspierał w mojej decyzji i ktoś mnie ciągle motywuje do pisania. Bo moje grono stałych czytelników upomina się o kolejny post, bo mój mąż znajduje czas na mojego bloga i go ulepsza, moderuje.

I przecież ja sama dostałam się na studia, potem rozpoczęłam następne i następne. Ukończyłam je dzięki własnej pracy i nauce, zawodowo wypełniam swoje obowiązki najlepiej, jak potrafię, wpisy na bloga są mojego autorstwa. Ale gdzieś tam w tle są osoby, które stoją za mną. Czasami nawet nie zdają sobie sprawy, że samo ich trwanie za mną mi pomaga, wystarcza. Robią to bezinteresownie, czasami bezwiednie. Ale ja wiem, że nie jestem sama. Że nikt z nas nie jest sam. Że warto pamiętać o tym, szczególnie w tych trudnych czasach, kiedy zalecana i ,,rekomendowana” jest izolacja.

PS. Szczególnie jednak dziękuję mojemu Mężowi, mojemu wsparciu, mojej skale, mojemu odgromnikowi kłopotów dnia codziennego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *