Niedawno pisałam, że skład naszej rodziny powiększył się o kota. I ten kot w ciągu dwóch miesięcy swojej bytności całkowicie podbił moje serce i pokonał swoim urokiem osobistym. Nigdy wcześniej nie miałam zwierzęcia pod opieką. Nigdy nie dzieliłam mieszkania z futrzanym współlokatorem. Jak pisałam poprzednio taka świadomość początkowo mnie przerażała. Okazało się, że strach ma wielkie oczy, a nasze życie, po przybyciu kota, toczy się dalej utartym szlakiem, a tak naprawdę tylko zyskało na dodatkowej głębi. Kot dostosował się do naszego rytmu. Od niedawna zaczął także z nami podróżować. I choć pierwsza dłuższa wyprawa była dla niego wielkim stresem i długo adaptował się w nowym miejscu, to już kolejna przebiegła dość gładko i kotuś w kolejnym nowym miejscu dość szybko się odnalazł. Widać, że ma duszę podróżnika.
Nic jednak nie przychodzi bez wysiłku. Kot, jak każda żywa istota ma swoje uczucia, wrażliwość, potrzeby. Musieliśmy uczyć się siebie nawzajem, wspólnie się obserwować, uczyć się rozpoznawać swoje potrzeby i umiejętnie na nie odpowiadać. Po tygodniu pobytu u nas kotusia ze zdziwieniem zauważyłam, że nasz zwierzak, który przecież nadal jest dzidziusiem (przybył do nas po ukończeniu trzech miesięcy) ma swoje rytuały, swój rozkład dnia. Ale dość szybko dostosował go do naszego porządku dnia. U nas, jak w większości rodzin, tygodniowy rozkład dnia podporządkowany jest wymogom szkoły i pracy.
Kot szybko nauczył się, że pierwsze jedzenie jest po pierwszym budziku, który wyłączam ja. Bo to ja wstaję najwcześniej, żeby przygotować bazę pod cały dzień, żeby przygotować śniadanie, kanapki do plecaków. Potem wstają pozostali członkowie, a mój mąż odpowiedzialny jest za bezkolizyjne, bezhumorzaste wyszykowanie się córek do szkoły. Tak więc o ile w nocy kotuś nas nie budzi, nie domaga się uwagi, o tyle po pierwszym budziku staje nade mną, zaczyna kulturalnie mruczeć i przypominać o swojej obecności. Ale nie drapie, nie miauczy, nie skacze, tylko siedzi obok i mruczy. Problem polega na tym, że ja przełączam budzik na kolejne drzemki, a kotuś nie rozumie ich idei. Ale wiadomo, że jestem zupełnie nieodporna na jego wdzięk więc półprzytomna wstaję i szykuję mu jedzonko. Po spożytym posiłku kot, wierny instynktom dzikiego zwierzęcia, które drzemie w głębi jego duszy, trze łapką po podłodze – zakopuje resztki jedzenia. Potem szybka toaleta – staranne mycie futerka, łapek (widok naprawdę rozczulający), a następnie wyjście do kuwety. Potem krótka drzemka. Około 10 uaktywnia się – i zaczyna się bawić swoimi zabawkami. Potem dłuższa drzemka i tak czas biegnie do wieczora. Ponownie około 22 kotuś ponownie staje się żwawy i skory do zabawy.
Poza tym z wielkim zdziwieniem odkryłam, że nasz kot werbalnie i pozawerbalnie przekazuje nam swoje komunikaty. Kiedy jest zadowolony – mruczy; kiedy myśli, że jest sam w domu, bo nagle wszyscy się pochowali do swoich pokoi – rozdzierająco miauczy – jakby niemowlę płakało; przed pójściem do kuwety charakterystycznie miauczy, jak i po wyjściu z niej. Poza tym daje nam znaki, że chce się bawić. Na głównego towarzysza zabaw wybiera sobie mojego męża; wtedy mruczy do niego zaczepnie, ociera się o nogi. Kładzie się przed nami na podłodze dając tym samym znak, żeby go głaskać i miziać. Ale lubi zabawy także z naszymi dziećmi. Niejednokrotnie pacał łapką moją młodszą córkę chcąc w ten sposób zaczepić ją i zachęcić do zabawy. Początkowo myśleliśmy, że to przypadkowy odruch. Ale on się powtarzał i widać było, że kot świadomie go wykonuje. Nasz kot ma swój kod do komunikowania się z nami. Poza tym potrafi okazywać wdzięczność za ofiarowany mu czas i uwagę. Wiadomo, jak to kot chodzi swoimi drogami, nie przymila się często, ale szuka naszego towarzystwa, za mną chodzi krok w krok, kiedy wykonuję codzienne czynności domowe.
Obserwacja mojego własnego kota skłoniła mnie do refleksji, że każda żywa istota szuka kontaktu z innymi, że zawsze wyraża swoje potrzeby, emocje, uczucia. Że każdy ma swój kod. Nie tylko kot. Ale przede wszystkim każdy człowiek. Nawet dziecko ze spektrum, wydawałoby się całkowicie pogrążone we własnym świecie, pochłonięte własnymi sprawami, skupione na swoich fiksacjach, wyraża siebie, ale też próbuje nawiązać kontakt. Każdy. Każde dziecko z inną niepełnosprawnością. Każde szuka kontaktu. Każde szuka drugiego człowieka. Trzeba po prostu być uważnym. Trzeba bacznie obserwować naszych małych podopiecznych, być otwartym na ich osobę, tropić najmniejszy objaw chęci nawiązania kontaktu ze światem i zawsze na niego odpowiadać. W istotę naszego jestestwa, bytu, człowieczeństwa została wpisana potrzeba kontaktu z drugim człowiekiem. Czasami mamy te potrzeby nieuświadomione, wydaje się nam więc, ze możemy bez nich obyć, ale to nie prawda.
I my, logopedzi, mamy to szczęście i przywilej, że możemy współuczestniczyć, czasami modelować i moderować komunikację dzieci między sobą, pomagamy im odkrywać radość, nawet z przypadkowych początkowo kontaktów, obserwować, jak czerpią satysfakcję z długofalowego podtrzymywania relacji z innymi. To jest dodatkowy bonus naszej pracy.