Jak zwykle wrzesień nas nie zaskoczył. Dużo emocji, stresu (bo na nowo trzeba się odnaleźć w szkolnej rzeczywistości, bo trzeba do planu dopasować inne zajęcia pozalekcyjne; bo zebrania, bo opłaty, bo zakup dodatkowych elementów szkolnej wyprawki), bieganiny. Te prawie 30 dni minęło nie wiadomo kiedy. Nawet nie zauważyłam, że liście na drzewach zaczęły robić się kolorowe, a zanim pomyślałam o zbieraniu kasztanów (bo to świetna pomoc logopedyczno – edukacyjna) wielu już mnie ubiegło.
Więc zrobiliśmy coś, co robimy od dłuższego czasu, co nam się sprawdza, przynosi wiele radości. Tylko tym razem dłużej. Po prostu wyjechaliśmy z miasta. Na tydzień. Przed wyjazdem wielu życzliwych mi ludzi, z troską, pytało mi się czy nie boję się, że moje dzieci ,,zarwą” szkołę, narobią sobie zaległości. Niektórzy także snuli refleksje, że kiedyś to było nie do pomyślenia opuszczać lekcje bez wyraźnego powodu, a to przecież wagary, fanaberia. I nie piszę tego z przekąsem. Rozumiem tę troskę. Nie neguję tego, że nauka to podstawa, że jest istotna. Sama jestem częścią oświaty i zdaję sobie sprawę z jej doniosłej roli w życiu każdego dziecka i nastolatka.
Tym razem obraliśmy kierunek – góry.
Spakowaliśmy prowiant, ulubione lektury, sprawdzone gry karciane i planszowe, mapy i kota. I już po naszym kocie widzimy, jak sama zmiana otoczenia działa na jego korzyść. Kiedy dotarliśmy do miejsca naszego przeznaczenia, od razu bez lęku zaczął eksplorować nowe otoczenie, obwąchiwać każdy kąt, przeglądać zwartość każdej półki w szafie. Od dawna nie był już taki ożywiony. Na co dzień w naszym domu to głównie śpi, leży, je, stawał się powoli kotem kanapowo – salonowym. A w nowym miejscu z ożywieniem prezentował kilkugodzinny stan aktywności i czynnego czuwania. Dla niego zmiana wydała się wyraźnie korzystna.
A my wraz z wkroczeniem do innego mieszkania, przenieśliśmy się w nową rzeczywistość. Odrealnioną, poza czasem, poza codziennym kieratem. Nowe miejsce sprawia, że zostawiliśmy prawie wszystkie obowiązki poza sobą, przez okno widać inne krajobrazy, tak odległe od naszych, dobrze nam znanych. Z każdej strony mieliśmy widok na prawdziwe, doniosłe góry, bardzo często ukryte w oparach mgły, przez to jeszcze bardziej bajkowe, niezwykłe, majestatyczne. Zamknięci w obcym miejscu na jednej przestrzeni, bez codziennego grafiku, jesteśmy ze sobą razem, całą dobę. I w końcu razem możemy pospędzać ze sobą czas, ale też osobno oddając się własnym pasjom i zainteresowaniom.
Ale także wielkim przeżyciem, niepowtarzalną szkołą życia jest poznawanie nowym miejsc, lokowanie ich na mapie i w głowie. Dużo bardziej wartościowe niż tylko poznawanie ich palcem na kartce. Niezwykle cenny jest też kontakt z naturą. Dzikość terenów, lasów będących częścią parków krajobrazowych jest onieśmielająca. Widok największego wodospadu w Karkonoszach, prędkość z jaką woda spływa ze szczytu, rozbijając się o wielkie kamloty, rodzi podziw i pokorę wobec siły natury, widok pionowych, skalistych ścian otaczających ten wodospad pokazuje jaki kruchy, bezbronny jest człowiek, że w starciu z żywiołem nie ma szans. Tutaj, jak nigdzie indziej przyroda miesza się z historią. Bo poza górami, z którymi można się mierzyć, pokonywać, zdobywać, podziwiać, jest wiele miejsc pamięci historycznej. Dolny Śląsk to także siedziba licznych zamków piastowskich. Niezależnie czy tych w ruinach czy pięknie odrestaurowanych, ale stanowiących cud sam w sobie – że przetrwały, że w zamierzchłych czasach prezentowały geniusz tamtejszych projektantów, budowniczych. Że świadczą o naszych losach, są strażnikami naszej wspólnej tradycji, pochodzenia, źródłem jedności.
Więc w czasie takich wypraw łączymy nasze pasje – ja zwiedzanie i poznawanie nowych miejsc, reszta rodziny – pokonywanie tras, szklaków, odkrywanie uroków parków linowych i zakup licznych pamiątek. Dla każdego coś miłego.
I choć nastały czasy mroczne, niepewne, pełne podskórnego lęku, obaw, strachu, gdzie niby żyjemy, jak dawniej, ale jednak ostrożniej, uważniej, czujniej, gdzie nie powinniśmy odcinać się od rzeczywistości, trzymać rękę na pulsie, być w kontakcie, na bieżąco, to taki czas resetu jest bardzo pomocny i przydatny. Bo wiedzę czerpiemy nie tylko z książek, ale też z doświadczenia, empirii, obserwacji. Czasami należy złamać utarty schemat, by przeżyć i poczuć coś głębiej.
I tak też jest w terapii logopedycznej. Najczęściej podążamy utartymi ścieżkami, wypracowanymi od lat metodami, pomocami (sama tak mam), wdrażamy z każdym rokiem, to co nam się sprawdziło. Bo przecież najlepsze są piosenki, które znamy. Trzymamy się jednej metody, czasami kombinacji różnych technik. Może jednak warto złamać schemat, pójść nieznaną drogą albo wdrożyć pomysł, który od dawna mieliśmy ,,w głowie”, ale z jakiś powodów nie wcielaliśmy go w codzienną praktykę. To na pewno wpłynie na nas samych, terapeutów ożywczo, a co dopiero na dzieci.
Życzę odwagi do przenoszenia gór w życiu i pracy.