Zawsze bardzo starannie przygotowuję się do zajęć. Już w wieczorem w niedzielę siadam i przygotowuję koszulki z pomocami dla wszystkich moich podopiecznych. Kleję, wycinam, laminuję. Zawsze staram się mieć coś ekstra, jakąś bombę, niespodziankę, która ustawi mi zajęcia, wprawi dziecko w dobry humor, zaciekawi je na tyle, że nawet jeżeli nie z przyjemnością, to choć z odrobiną dobrej woli podejmie ten półgodzinny trud i wysiłek. Ponieważ pracuję głównie z małymi dziećmi, z opóźnionym rozwojem mowy, z dysfunkcjami neurologicznymi, z deficytami uwagi, wiem, jak ważne jest stałe monitorowanie poziomu zainteresowania dziecka, podtrzymywania jego koncentracji na stałym, wysokim poziomie, by każdorazowo jak najwięcej umiejętności wyniósł z kolejnych spotkań. Dlatego też na zajęciach dość często zmieniam aktywności, podsuwam nowe zadania, by nie dopuścić do znużenia. Oczywiście jedne dzieci wymagają tego, by podkręcać tempo, inne wręcz przeciwnie, by dać im więcej czasu na zastanowienie się, na zarejestrowanie bodźca. Ale wszystkie bez wyjątków uwielbiają niespodzianki, element zaskoczenia. Wykorzystuję różne zabawki, gry, gadżety i przerabiam je na logopedyczne pomoce. Wystarczy puste opakowanie po serku, kawałki waty zwinięte w kulki i słomki i już można strzelać gole do bramki, starając się dmuchnąć przez słomkę na wacik, by ten wpadł do pudełka. Wystarczą spinacze przypięte do różnych obrazków i wędka od innych gier z magnesem, by ,,łowić” te obrazki, o których będę mówiła (czy to szeptem, czy to dzieląc na sylaby, czy to opisując ich znaczenie). W logopedii recykling stoi na najwyższym poziomie. Nic się nie marnuje. Zawsze staram się, by żmudne powtarzanie sylab, wyrazów z głoską, którą musimy utrwalić, nie było nudne i sztampowe. Dlatego też nawlekamy kulki na sznurek powtarzając sylabkę, wodzimy palcem po narysowanym wzorze na zalaminowane kartce (którą potem łatwo wyczyścić i wykorzystać na kolejnych zajęciach – czyli ekologia logopedyczna). I to może być ślimak, wąż, dinozaur, w zależności od aktualnych zainteresowań dziecka. Zawsze w niedzielę wieczorem mam spakowaną torbę, którą rano zabieram do pracy.
Uważam, ze w terapii nie ma miejsca na spontaniczność, wszystko musi być zaplanowane i czemuś służyć. Choć na zajęciach dopuszczam elementy swobody. Jeżeli coś dziecko zainteresuje na dłużej to modyfikuję daną zabawkę na kolejne zadania, by dziecko mogło nacieszyć się nią jak najdłużej. Generalnie więc, zawsze pokutowało we mnie przekonanie, że zajęcia muszą być wow, mega ciekawe, atrakcyjne i ,,czadowe”. Do czasu, aż kiedyś zachowanie jednej z moich podopiecznych sprowokowało mnie do zmiany myślenia.
Odkładając jedną pomoc, ścierając zalaminowaną kartę, a sięgając po kolejną, dziewczynka rozkapryszonym głosem powiedziała do mnie: ,,szybciej, bo mi się nudzi”. To mnie zastanowiło. Może to jednak błąd, że za wszelką cenę próbuję ,,być frontem do klienta”, że za wszelką cenę próbuję przykuć uwagę dziecka, że za wszelką cenę próbuję wprawić je w dobry humor. Bo może jednak moje zajęcia są edukacyjne, ale nie terapeutyczne. Czasami jestem jedynym terapeutą, pod opieką którego jest dziecko. Więc poza poprawną artykulacją, fleksją, składnią, powinnam uczyć ,,moje” dzieci innych przydatnych, życiowych umiejętności.
Zweryfikowałam swoje przekonania, zrewidowałam poglądy i zmodyfikowałam punkt widzenia. Codzienne życie nie jest przecież rollercoasterem, w którym ciągle coś się dzieje, zmieniają się widoki, ludzie, sytuacje. Generalnie życie przed nami stawia nieustanne wymagania, którym musimy sprostać. Zaczyna się od żłobka/przedszkola, gdzie trzeba się dostosować do ogólnie przyjętego planu dnia; w szkole wymagają wzrastają, trzeba realizować podstawę programową, siedzieć cicho na lekcji, słuchać poleceń, odrabiać zadania domowe. Potem praca, która niesie ze sobą przymus wypełniania przewidzianej, narzuconej z góry normy. Dlatego ja też, z pełnym przekonaniem stawiam wymagania swoim podopiecznym, z szacunku do nich, z chęci przygotowania ich do przyszłych zadań. Życie to także niekiedy żmudne i nudne czekanie… na wizytę u lekarza; na wyniki egzaminu; na spóźnionych kolegów; na nadejście piątku, piąteczku, piątunia; na urlop; i proza życia – nauka, pranie, sprzątanie, gotowanie, a weekend jest tylko raz w tygodniu. Nie przeżywamy samych fajerwerków. Pomyślałam sobie więc, że może nadmiar gadżetów odciąga jednak małych pacjentów od właściwego celu – od pokazania, że tylko systematyczna praca, uczciwa, okraszona jedynie pojedynczymi smaczkami ma sens i przynosi efekty.
Bo w życiu przecież cierpliwość ma sens, bo uczy wytrwałości, systematyczności, pracowitości. Bo nuda czasami podsuwa kreatywne pomysły, niesztampowe aktywności, pogłębioną refleksję o nas samych i naszych celach, do których dążymy. Staram się tego uczyć moje własne dzieci. Że nie zawsze możemy je animować, zabawiać. Pokazujemy, że ja i tata musimy mieć czas dla siebie nawzajem, ale i dla siebie z osobna, że mamy swoje zainteresowania, które też nam zajmują czas. Że trzeba umieć czekać na swoja kolej, że nie zawsze dostaje się wszystko na tacy. Dzięki temu moje córki umieją zorganizować sobie czas wolny, czasami snują się po domu, nie wiedząc co robić, ale też coraz rzadziej przychodzą, żeby rzucić wszystko i się nimi zająć.
Zresztą my sami sobie, jako rodzice, fundujemy podobną pułapkę myślową. Kupujemy ciągle nowe zabawki, bo wtedy jest szansa, że dziecko na chwile zajmie się sobą. Wyszukujemy ciągle nowe zajęcia pozalekcyjne, żeby nie nudziło się po lekcjach tylko dążyło do nieustannego rozwoju. To nie jest złe, wynika z naszej troski o dzieci, ale czasami natłok rzeczy, spraw, zajęć sprawia, ze dziecko nie ma wglądu w samego siebie, nie nabywa autorefleksji co lubi, a czego nie; co chciałby robić, czego się nauczyć, czego doświadczyć. I dochodzenie do prawdy o samym sobie jest dłuższe i bardziej czaso- i energochłonne.
Sama już wiem, że nie można za wszelką cenę wypełniać przeznaczonego nam czasu, czy to na terapię czy na życie. Planowanie, przygotowanie, jak najbardziej są wskazane, bo to świadczy o naszym profesjonalizmie, zaangażowaniu, szacunku do dziecka, ale czas spowolnienia i pauzy pomiędzy jedną a drugą aktywnością jest też wskazany i pożądany. A terapia to nic innego, jak samo życie.