Mam taką zaletę, pewnie dla niektórych wadę, że lubię rozmawiać. Uwielbiam gadać z ludźmi na tematy błahe, jak i poważne. Gdziekolwiek pójdę, zawsze mam takie szczęście, że znajdzie się jakaś osoba chętna do pogawędki. Nie raz, nie dwa umiejętność ta bardzo przydała mi się w życiu. Pamiętam, jak po odstaniu w długim ogonku w urzędzie do okienka z meldunkami trafiłam na bardzo miłą, starszą już i nieco znużoną (żeby nie powiedzieć znudzoną) urzędniczkę. Ponieważ formalności się przedłużały (okazało się, że żeby wymeldować i zameldować w innym miejscu czteroosobową rodzinę, trzeba podpisać masę papierów), ja tak od słowa do słowa wdałam się z nią w uprzejmą pogawędkę. W połowie urzędniczych czynności, kiedy ponarzekałyśmy na pogodę (znowu grudzień, a nie ma śniegu), na spadające ciśnienie, niespodziewanie zaczęłyśmy wymieniać uwagi o dzieciach, mężach, trudnościach z kupnem trafionego prezentu dla każdego członka rodziny. Na koniec kobieta zdradziła mi sekret, gdzie niedaleko można kupić przepyszne pączki i dodała, że sama je uwielbia.
Potem okazało się jeszcze, że nie wzięłam ze sobą jednego superważnego dokumentu, bez którego żaden ruch meldunkowy nie jest możliwy. Łzy stanęły mi w oczach. Jak sobie wyobraziłam organizowanie znowu dwóch dodatkowych godzin dla odbycia tej samej żmudnej drogi pomiędzy pracą, przeprowadzką i opieką nad wówczas rocznym i pięcioletnim dzieckiem, opadłam z sił. Na szczęście owa przemiła pani wykazała się daleko idącym zrozumieniem. Powiedziała, że zadzwoni, gdzie trzeba, dowie się o sygnaturę tego dokumentu i sobie wszystko uzupełni.
Wiecie co, jak wyszłam z urzędu, pognałam do tej cukierni, zakupiłam ulubione pączki tej pani i zaniosłam jej do okienka. Było jej bardzo miło, a z mojej strony nie była to forma przekupstwa, bo byłam już po załatwieniu wszystkich formalności, lecz wyraz najszczerszej wdzięczności. Gdybym siedziała w milczeniu prawie godzinę, gdybym tylko zdawkowo odpowiadała „tak”, „nie”, to pewnie kolejny raz musiałabym zawitać w progi urzędu. Po prostu widać było, że urzędniczka miała wielką potrzebę pogadania podczas wykonywania tych samych rutynowych czynności, a ja tę potrzebę rozpoznałam i wyszłam jej naprzeciw .
Poza tym, że lubię mówić, mówię też niestety szybko, co jest wielką wadą, szczególnie u logopedy. Ale z ręką na sercu w trakcie zajęć bardzo staram się panować nad tempem swoich wypowiedzi. Mam też tendencję do przerywania wypowiedzi moich rozmówców, żeby wtrącić swoje zdanie. Często przeskakuję z tematu na temat, bo w mojej głowie kłębi się wiele spontanicznych myśli, refleksji, pomysłów, które koniecznie muszę zwerbalizować. Tak więc mam w sobie wiele niedoskonałości, które mogą zakłócać kontakty słowne z rozmówcami.
Ale najbardziej lubię rozmawiać z dziećmi. One za każdym razem mnie zaskakują, rozbawiają, wzruszają. Potrafią powiedzieć komplement, ale też wyrazić ostrą krytykę. Wiem, że jedno i drugie jest szczere, płynące prosto z serca. Uważam, że rozmowy z dziećmi są wielką zaletą mojej pracy, czymś, czego nie da się wycenić ani przecenić.
Czasami jednak te dziecięce refleksje są lekceważone i zbywane. Tymczasem dzieci, nawet te nieśmiałe, te słabo mówiące, te z mniejszymi lub większymi wadami wymowy, zawsze mają coś do powiedzenia. Trzeba tylko tę potrzebę w nich dostrzec, stworzyć odpowiednie warunki, przyjąć postawę oczekiwania, aprobaty i zrozumienia, żeby dać im szansę, czas, możliwość wyrażenia własnych myśli.
Czasami już od progu widać, że dziecko jest nabuzowane emocjami, kipi od nadmiaru uczuć, wrażeń; jeszcze drzwi gabinetu się nie zamkną, a ono już zaczyna swoją opowieść. Bywa, że już od progu słyszę: ”zobacz, jaką mam dziś fajną bluzkę” (zawsze na powitanie staram się powiedzieć dziecku coś miłego i pozytywnego; niekiedy mają one takie fajne ubrania, że muszę to skomentować, szczególnie, jak wiem, że znajdujący się na nich obrazek czy emblemat pochodzi z ulubionej bajki lub przedmiotu zainteresowań dziecka. U chłopców wiadomo – króluje ,,Psi patrol” i dinozaury). A czasami widać, że dziecko przeżywa swój wewnętrzny dramat. Bo, kiedy wchodzi, już płacze lub chlipie po cichu, a czasami jest przerażająco smutne. Niekiedy już wcześniej wiem od rodziców o jakimś smutnym wydarzeniu w rodzinie, a niekiedy chodzi tylko o to, ze mama spieszyła się na zajęcia i przez to ulubiona przytulanka dziecka, nasz pomocnik w ćwiczeniach, została w samochodzie. Ale jedno i drugie to dla dziecka wielki dramat. I chociaż czas mnie nagli, bo mam jedynie pół godziny na spotkanie, które zawsze kończy się za szybko, wiem, że nie mogę zbagatelizować chęci wygadania się dziecka. Wiem, że muszę mu dać pochwalić się sukcesem w przedszkolu albo nową zabawką, bo jemu to nie daje spokoju. Będzie go to dekoncentrowało na zajęciach, odciągało uwagę od prezentowanych zadań. I choć wiem, że za pół godziny wejdzie kolejne dziecko ze swoją historią, muszę mu dać szansę rozmowy. Czasami bywają one niedokończone, bo czas nagli, a ja zawsze mam przygotowany pełen wachlarz ćwiczeń do wykonania, ale dla dziecka ważny jest fakt, że pani go wysłuchała, zainteresowała się jego opowieścią. To buduje poczucie bycia ważnym; to też wyraz szacunku i sympatii dla mojego podopiecznego.
Zdarza się, że przychodzi dziecko z wielką tragedią. a my nie czujemy się gotowi, by z nim o tym porozmawiać. Nie wiemy, jak to zrobić, co powiedzieć, po prostu z troski o to dziecko, żeby nie wyrządzić mu jeszcze większej szkody, żeby nie pogłębić jego dramatu.
Lata pracy terapeutycznej nauczyły mnie jednego: nie można z żadnych pobudek – czy to z lęku, czy z troski, unikać tej rozmowy. Nawet, jak czas nas goni, mamy materiał do zrealizowania, trzeba dziecku pozwolić mówić, choćby tylko napomknąć o tym trudnym zdarzeniu. Wysłuchać, pokiwać głową, powiedzieć, że się słyszało, nazwać problem, powtórzyć narrację dziecka, pokazując mu, że się je w pełni rozumie, wyrazić swój smutek, współczucie. To naprawdę działa. Dziecko rzeczywiście zaczyna czuć ulgę, zaczyna się nawet uśmiechać, podejmuje współpracę i nie wraca już w ciągu zajęć do tego trudnego wydarzenia. Ono wie, że jego pani też już wie, rozumie go, potwierdziła fakt, że jest to ciężka sytuacja. Dzieci nie oczekują od nas rady, wyjaśniania, dlaczego tak się stało, pomysłów na przeciwdziałanie niepowodzeniom. One po prostu chcą być przede wszystkim wysłuchane. Chcą tylko o tym porozmawiać bez oceniania, moralizowania, bo od tego mają rodziców. To oni znają najlepiej swoje dzieci i będą się starać szukać najlepszych sposobów rozwiązania problemu. Nam – terapeutom, logopedom, nauczycielom, ciociom, sąsiadkom wystarczy jedynie wysłuchać, czasami obetrzeć łezkę, podać chusteczkę, żeby mogło wytrzeć nos. Okazać ciepło, wsparcie, zrozumienie i szacunek.
Życzę sobie i Wam jeszcze wielu niedokończonych rozmów z bliskimi. Niedokończonych, bo nie możemy się nagadać, bo jeszcze wiele tematów mamy do omówienia, bo nie chcemy się rozstawać z naszym rozmówcą, bo chcemy do niego ponownie wracać.