Nie byle jak

przez | 28 lipca, 2021

Ostatnio zmieniłam telefon. Nie było to moim zamierzeniem, ani celem, wyszło przypadkiem. Przedłużając umowę abonamentową w prezencie otrzymaliśmy nowy model smartfona. Nie jestem wielką fanką nowoczesnej technologii i dopóki sprzęt spełnia swoją funkcje (da się rozmawiać, wysyłać smsy, łączyć z Internetem) użytkuję go, nie mam potrzeby zmiany… Mój stary, w spadku, otrzymała młodsza córka, która uznała, ze jest on najlepszy, najpiękniejszy na świecie, bo w końcu jej własny. Długo nie zgadzaliśmy się, żeby miała swój telefon, żeby jak najdłużej chronić ją przed nią samą i jej skłonnością do hipnotycznego wpatrywania się w migający ekran. Tak wiec moja młodsza córka do niedawna jest szczęśliwą posiadaczką własnego telefonu, jednakże to jej ,,posiadanie” jest obwarowane wieloma ograniczeniami (telefonu może używać tylko w nagłych potrzebach, w przypadku konieczności skontaktowania się z nami oraz może go używać 15 minut dziennie np. żeby wysłać smsy z pozdrowieniami do babć). Ja zaś zaczęłam użytkować mój nowy nabytek. Jakież było wielkie moje zdziwienie, że któregoś dnia obudziła mnie o 6 rano bardzo przyjemna, relaksująca, miła dla ucha melodyjka, a nie dźwięk alarmu, który umarłego postawiłyby na nogi. Okazało się, miła melodyjka budzi mnie tak samo skutecznie, jak złowrogo brzmiący alarm. Z tą różnicą, ze nie otwieram oczu wystraszona, z oszalałym bijącym sercem, przerażona, ale mile zaskoczona, spokojna, zadowolona. Można? Można! Co prawda sama na to nie wpadłam, żeby sprawdzić, czy miły, łagodny dzwonek obudzi mnie równie skutecznie, jak głośne, monotonne wycie. Pomógł mi przypadek, traf, los, ale zmiana telefonu, alarmu, skłoniła mnie do daleko idących refleksji, w tym także logopedycznych. Nie trzeba budzić się byle jak, jakkolwiek, byle skutecznie. Można jednak lepiej i milej.

Niedawno idąc z mężem i córkami na proszony obiad (pierwszy od czasu wybuchu pandemii) przygotowałam dla siebie i dla córek eleganckie kreacje. Moje córki odwykły od takich spotkań, a tym bardziej, w czasie izolacji, od eleganckich ubrań, na rzecz wygodnych legginsów, bawełnianych bluz i wygodnych kapci. A w ogóle to uznały, że to przesada tak elegancko się ubierać na zwykły obiad. Ja pochodzę z małego miasta, gdzie ubiór miał znaczenie. I na wielkie wyjścia, jak do kościoła, niedzielny spacer, kina czy odwiedziny u znajomych zawsze trzeba było się ładnie i schludnie ubrać. I nie chodziło tu tylko o małomiasteczkową mentalność, że ,,trzeba się pokazać” najlepiej w najlepszych ciuchach jakie się ma. Pewnie, gdzieś tam takie przeświadczenie kiełkowało w głowach nielicznych, ale myślę, że najważniejsze było to, żeby nawet strojem podkreślić radość z jakiegoś niezwykłego wydarzenia. W małych miastach nie ma zbyt wielu możliwości ,,bywania”, ,,uczęszczania”, ,,świętowania”, dlatego każde niestandardowe wydarzenie trzeba było podkreślić, celebrować, cieszyć się chwilą, a nawet przedłużać ten moment, przeciągać nadchodzącą przyjemność, atrakcję na kilka dni. Bo już wcześniej rozmyślało się o tym, planowało, obmyślało strój, potem się go przymierzało, następnie ubierało już we właściwym momencie i wychodziło. Tym samym niecodziennej sytuacji dodawało się większej głębi; podwajało się przyjemność, bo fakt eleganckiego ubioru, nowo ułożonej fryzury, zdecydowanie poprawiał humor i samopoczucie.

Ponadto zawsze uważałam, że galowym strojem oddaje się szacunek gospodarzom, ludziom, którzy nas zapraszają, zadają sobie trud posprzątania dla nas mieszania; zrobienia dodatkowych zakupów, ugotowania pysznego obiadu, poświęcenia nam swojego wolnego popołudnia. Bo oni właśnie nas wybrali, żeby z nami pobyć. Bo dzięki ofiarności np. moje cioci, ja nie musiałam stać w kolejce po zakupy; potem stać przy garach i gotować. Dlatego też pokazuję moim dzieciom, że ładny ubiór to forma podziękowania, wyrażeni wdzięczności lub uznania dla drugiego człowieka. Że byle jaki strój, to manifest naszej obojętności, bylejakości w życiu, w kontaktach z innymi. Ale także to działa w drugą stronę. Jeżeli moje córki chcą zaprosić do siebie koleżanki, to one także mają obowiązek najpierw posprzątać pokój, ogarnąć zabawki, poukładać książki. I nawet jeżeli ten efekt miałby trwać tylko pięć minut po wejściu gości, bo potem zabawa rozkręca się w najlepsze, a pokój wygląda, jakby przeszło przez niego tornado, to ważne jest pierwsze wrażenie – cieszę się, że jesteś, fajnie, że mnie odwiedziłaś. Kiedy przychodzą goście do moich córek, ja też zawsze się staram, żeby w domu panowała miła atmosfera – najczęściej wtedy piekę gofry, żeby dzieciaki czymś dobrym, ale nie sztucznym, wysoko przetworzonym poczęstować. A nie znam nikogo, kto by się nie oparł gofrom. Dla mnie też jest to ważne, żeby każdy gość w naszym domu czuł się dobrze, nie byle jak.

Do czego zmierzam? Do tego, że w życiu niezwykle ważne powinno być poczucie jakości, a nie bylejakości, że jakoś to będzie, jakoś się ułoży. Nie powinniśmy zgadzać się na ,,jakoś”, na ,,przeciętność”, bo to się będzie przekładało na każdą sferę naszego życia. Bo zawsze można jakoś poprowadzić terapię, bo generalnie każde działanie możemy uznać za terapeutyczne, bez przygotowania, bez planu, bez pomysłu, bo trzeba iść na żywioł, bo liczy się spontaniczność, bo jakoś to będzie. Ale mam poczucie, że żaden z naszych podopiecznych z różnymi trudnościami i dysfunkcjami nie zasługuje na taki spontan, luz, nieład. Bo taka terapia na pewno przyniesie kiedyś jakiś efekt. Kiedy wkładamy w nasze zajęcia nasz czas, uwagę, skupienie; kiedy indywidualizujemy, personalizujemy terapię pod każdego małego pacjenta, na każdym spotkaniu mogą zadziać się cuda, nasze zaangażowanie, trud, entuzjazm przełożą się na planowane założenia i osiągane cele. Dlatego warto pytać rodziców co lubi dziecko, czym się interesuje, czym się bawi. Żeby i w życiu i na terapii było dobrze, miło, efektywnie i efektownie. A najważniejsze, by nie było byle jak. Bo żaden człowiek nie zasługuje na przeciętność; zwykłość, niedbałość.

2 komentarze do „Nie byle jak

  1. Weronika

    Napisane w punkt 😉 warto przemyśleć, po co się robi dane działanie. Spodobał mi się fragment o ubiorze. Nieustannie słyszę wokół, że na wsi/małym miasteczku/w kościele trzeba się wystroić, bo co inni powiedzą… I w sumie z takiego przekazu czuć tylko presję, chęć buntu. Pokazałaś inną stronę medalu. Że taki strój oznacza szacunek dla gospodarzy, że pozwala na świętowanie, na lepsze samopoczucie w pięknym ubiorze. Super! A co do terapii logopedycznej, spontaniczność powinna się pojawiać, ale… Na wcześniej dobrze zaplanowanych zajęciach. Jako dodatek, jako żywy kontakt z drugim człowiekiem, jako niemożność zaplanowania absolutnie każdego działania, słowa 😊

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *