Magiczna moc nicnierobienia

przez | 3 stycznia, 2020

W końcu wyjechaliśmy na długo wyczekiwany odpoczynek. Nawet pogoda była dla nas łaskawa, spadł śnieg, nie ma wiatru, świeci słońce więc udało nam się rozpocząć nowy rok od ulepienia bałwana, a czas spędzamy biegając rodzinnie na nartach. Poza tym każdy z nas ma czas na swoje własne i grupowe aktywności. Popołudniami gramy w gry, każdy czyta wybrane przez siebie książki, moje córki bawią się lub rysują i kolorują. Słowem – prowadzimy bardzo leniwy tryb życia, w swoim tempie, sami ze sobą. Nie musimy się dostosowywać do nikogo, pory posiłków też ustalamy z gospodarzami zgodnie z naszym planem dnia. Ponadto jesteśmy w tym samym miejscu szósty raz z rzędu. Odkryliśmy je 7 lat temu, kiedy moja starsza córka rozpoczęła karierę przedszkolną i ciągle chorowała. W przeciągu dwóch miesięcy przeszła silne zapalenie płuc, a zaraz potem zapalenie gardła, a następnie jeszcze zapalenie oskrzeli. Brała trzy antybiotyki jeden za drugim. Byliśmy już bezradni, bo nie wiedzieliśmy, jak możemy jej pomóc. I wtedy natchnęło mnie, że powinniśmy zmienić klimat. I nasz wybór padł na Wisłę i na przypadkowo wybrany namiar agroturystyki znaleziony w Internecie. Pojechaliśmy wówczas z naszym jedynym dzieckiem, mój mąż i ja w drugiej zagrożonej ciąży. Wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę. Po powrocie moja córka nie zachorowała już na nic poważnego do końca roku szkolnego, bo drobnych katarków nawet nie biorę pod uwagę, odpoczęliśmy, podziwialiśmy widoki. I wracamy tak co roku w to samo miejsce i do tych samych gospodarzy.

Wiem, wiem, że dla niektórych wydaje się to nudne, nieatrakcyjne, budzi czasami uśmiech politowania, że zamiast odkrywać nowe miejsca my ciągle, od lat, niezmiennie tak samo. Ale ja osobiście lubię miejsca, które znam, gdzie wiem, że będzie na pewno czysto (bo mamy już za sobą doświadczenia, że na zdjęciach w Internecie wszystko wyglądało idealnie, a na miejscu okazywało się, że do ideału było bardzo daleko), będzie smacznie, a w naszym miejscu jest wyjątkowo przesmacznie, a nawet o zgrozo za bardzo smacznie. Znam topografię miejsca, wiem, gdzie sklep, gdzie apteka, gdzie ulubiona cukiernia z pyszną kawą z ekspresu. Dzięki temu nie muszę martwić się o noclegi, nie tracę czasu na poznawanie terenu, tylko mogę oddawać się błogiemu lenistwu i beztrosko odpoczywać. Za każdym razem, jak jedziemy mamy pewność, że będzie miło, bo gospodarze są przyjaźni, gościnni i serdeczni, że śniadania będą wyszukane, obiady jak u mamy, a nasz ulubiony pokój będzie wysprzątany. Dzięki temu zawsze wyjeżdżamy wypoczęci, zrelaksowani i przejedzeni.

Myślę, że dzięki mojemu umiłowaniu do znanej stabilizacji, skłonności do pewnej regularności dobrze pracuje mi się z dziećmi z autyzmem i Zespołem Aspergera. Bo ja naprawdę je rozumiem, że lepiej i wydajniej pracują one w znanej sobie sytuacji, miejscu, czasie, ze znajomym terapeutą, który zapewnia w miarę stały przebieg czynności i zadań. Kiedy moi wymagający podopieczni znają już otoczenie, charakter i temperament prowadzącego (a to też jest ważne, ponieważ nie od razu z każdym nam się dobrze pracuje, ja np. mówię dość szybko, czasami jestem zbyt energiczna, wykonuję za bardzo zamaszyste ruchy, narzucam szybkie tempo pracy, a to nie zawsze wszystkim musi odpowiadać) mogą całkowicie skupić się na przygotowanych dla nich zdaniach i łatwiej im osiągnąć cele zaplanowane na daną sesję.

Ponadto uważam, że najwięcej dobrego robi wszystkim dzieciakom czy to z autyzmem, czy to z afazją, czy to z prostym opóźnionym rozwojem mowy, czy ze zwykłym seplenieniem, przerwa w terapii i dłuższy odpoczynek. Ale to jest moje prywatne zdanie, choć poparte piętnastoletnim doświadczeniem i poczynionymi w tak zwanym miedzy czasie obserwacjami. Choć wiem, że są terapeuci, których bardzo by wzburzyły moje słowa. Są tacy, którzy uważają, że należy prowadzić stałą regularną terapię. Według nich jedynym usprawiedliwieniem chwilowej przerwy jest choroba dziecka, ale tylko wtedy, gdy ma ono wysoką gorączkę. Kiedy gorączka spadnie, zdaniem niektórych, należy niezwłocznie podjąć przerwane działania, stymulacje. Natomiast moim zdaniem mózg to przecież ,,mięsień”, który w toku regularnej terapii nieustannie pobudzamy do działania, a każdy intensywny trening prędzej czy później może doprowadzić do kontuzji, spadku entuzjazmu, przetrenowania, a tym samym kryzysu chęci i woli podejmowania kolejnych wyzwań. Nawet we wszystkich propozycjach treningów dla dorosłych, zapewniających rzekomą redukcję zbędnych kilogramów i osiągnięcia wymarzonej sportowej sylwetki typu ,,szóstka Weidera” czy ,,trening deski”, po dwóch lub trzech dniach intensywnego treningu zalecany jest co najmniej jeden dzień odpoczynku. Więc tym bardziej nasze dzieci zasługują na chwile relaksu i wytchnienia.

Pozytywne efekty relaksu niezmiennie obserwuję po wakacjach, kiedy dzieci we wrześniu wracają na terapię nie tylko wyższe, smuklejsze, bardziej opalone, ale przede wszystkim z nowymi umiejętnościami. I nie zdarzyło mi się, żeby jakiekolwiek dziecko powracające do mnie na terapię, nie zaprezentowało po wakacjach wyraźnego postępu, choćby minimalnego. Czasami dana czynność, którą trenowaliśmy przed wakacjami nagle okazuje się być opanowana lub po wrześniowych zajęciach nagle ,,zaskakuje” i się pojawia. Zdarzają się dzieci, które nie mówiły nic, a wracają mówiąc pierwsze słowa lub dzieci wypowiadające się pojedynczymi wyrazami zaczynają budować proste zdania lub u dziecka niemówiącego pojawił się gest wskazujący i w końcu jest punkt zaczepienia i wyjścia do obopólnej komunikacji. Jakby mózg tych dzieci odpoczął, ,,poukładał i zaszufladkował” wszystkie zdobyte do tej pory informacje i aktywności i zaczął ich umiejętnie używać.

Bardzo często kiedy rozstaję się z moimi podopiecznymi i ich rodzicami przed dłuższą przerwą typu święta, ferie, weekend majowy, słyszę zapewnienia rodziców, że wykorzystają ten nadchodzący czas na zintensyfikowanie działań terapeutycznych, bo w końcu będzie więcej czasu żeby poćwiczyć zaległe ćwiczenia ,,zadane” przez logopedę. I wtedy ja bardzo stanowczo odradzam rodzicom robienie takich postanowień, bo takie wolne dni to wtedy ani żadna terapia, ani wypoczynek. Zamiast być razem ze sobą, cieszyć się swoją obecnością rodzice będą się spinać, żeby ćwiczyć z dziećmi. Zamiast poczytać książkę sobie lub dziecku będą kombinować, kiedy tu zorganizować czas i miejsce na ćwiczenia. Każde wolne rządzi się swoimi prawami i zdarza się, że dzień mija niepostrzeżenie, a wtedy rodzice robią sobie wyrzuty sumienia, że nie potrenowali z dzieckiem, i dzień, który zaczął się tak dobrze, pewnie przebiegał jeszcze lepiej, spisują na straty, bo nie potrenowali.

A tak naprawdę każdy relaks, urlop jest także świetną terapią dla każdego dziecka. Sama zmiana okoliczności sprawia, że jest to dla nich nowa sytuacja, z którą muszą się zmierzyć. My, dorośli, jesteśmy wtedy też bardziej odprężeni, wypoczęci, w dobrym humorze, co może stanowić pewną odmianę dla naszych dzieci. Tym samym mamy więcej czasu, żeby spędzić go razem z nimi. Każde nicnierobienie z dzieckiem jest dla niego wielką wartością. Każde przewalanie się po łóżku, śmianie się, łaskotanie, przytulanie nie tylko zbliża emocjonalnie rodziców i ich dzieci, ale także stanowi świetny trening integracji sensorycznej. Takie same walory ma każde wyjście na plac zabaw, a im mamy więcej wolnego, tym więcej czasu na nich spędzamy z dzieciakami. Każda zmiana miejsca niesie ze sobą nowe wyzwania sensoryczne, jak choćby plaża, czucie piasku pod bosą stopą, wejście do zimnej wody choćby w naszym Bałtyku, obserwacja naszego ciała na kontakt z lodowatym morzem – od mrowienia w stopach po drętwienie całej kończyny. Każda wizyta świąteczna u babci czy u cioci stanowi dla dzieci poligon doświadczalny, z którego mogą wynieść wiele cennych obserwacji i nauk, bo przecież to kontakt z innymi ludźmi, nowe sytuacje komunikacyjne, w których trzeba wziąć udział, odnaleźć się, to nowe smaki, zapachy, wrażenia. Każdy wyjazd świąteczny czy też wakacyjny to nowe obserwacje, widoki, nowi ludzie, nowe dzieci, z którymi też należy ułożyć sobie relacje. Mając więcej czasu tym samym więcej i częściej ze sobą rozmawiamy i choć dziecko nie zawsze bierze udział w tym rozmowach lub nie chce brać, to jednak jest ich uczestnikiem, biernym obserwatorem, zdobywa mimowolnie doświadczenia w konwersacji, wymianie zdań, czekaniu na swoją kolej, inicjowania dialogu, umiejętności skutecznego go podtrzymywania.

Oczywiście nic nie może zastąpić terapii dla dzieci potrzebujących wsparcia, nie ma też skuteczniejszego sposobu na osiągniecie zamierzonego celu niż systematyczna i regularna praca, także rodziców w domu zgodnie z instrukcjami terapeutów, ale nie mniej ważny jest odpoczynek, relaks, urlop, który stanowi dopełnienie terapii, czyni ją kompletną, wzmacnia jej skuteczność. Ważne jest tylko, by ten wolny czas przebiegał w poczuciu wspólnoty i bliskości z naszymi dziećmi.

Życzę więc udanych urlopów, tym bardziej, że zbliżają się ferie zimowe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *