Kamyczek do ogródka

przez | 2 września, 2019

Historia powstania mojego bloga jest bardzo prosta. Zawsze była we mnie ogromna potrzeba pisania. Szczególnie, że nasza rzeczywistość nieustannie dostarcza tematów do przemyśleń, refleksji, wyciągania wniosków. Poza tym pracując piętnaście lat w zawodzie poczyniłam wiele obserwacji na temat komunikacji dorosłych między sobą, dorosłych z własnymi dziećmi. Czasami podpatrując ich na korytarzu poczekalni miałam ochotę podejść i zainterweniować, że np. mama zajęta patrzeniem się w ekran telefonu zdawkowo odpowiada dziecku; że małe dziecko, które przyszło pierwszy raz do nas na wizytę zaniepokojone nową sytuacją popłakuje i zamiast oswoić latorośl z nową sytuacją, rodzic dla ukojenia nerwów włącza szybko w telefonie ,,Świnkę Peppę”.  Następnie, kiedy przychodzi czas wizyty szybko wyłącza telefon. Dziecko wchodzi więc podwójnie rozdrażnione, bo nadal przestraszone nowego miejsca, do tego pobudzone szybko zmieniającymi się obrazami, a na dodatek bez ostrzeżenie wyłączono mu bajkę. Maluch przekracza próg gabinetu po prostu mocno wkurzony na wszystkich dorosłych. I wtedy naprawdę trudno jest ocenić wszystkie jego umiejętności i poznawcze i edukacyjne i komunikacyjne.

Wszystkie opisane przeze mnie zachowania nie mają znamion patologicznych, ani nie zagrażają życiu dziecka, nie mam więc prawa podejść do rodzica i go pouczać, szczególnie, że początkowo jestem dla niego obca. ,,Moi” rodzice przychodzący z dzieckiem regularnie na wizyty logopedyczne nie popełniają już takich błędów (przynajmniej na moich oczach). Bo, kiedy rodzic już nabierze do mnie zaufania, widzi, że terapia przynosi efekty, że dziecko lubi przychodzić na zajęcia, sami się bardziej otwierają w kontaktach ze mną i wówczas jest to dobry moment, żeby podsunąć im parę rad.

Natomiast podczas jednorazowej wizyty, kiedy rodzic przychodzi tylko na konsultację, po poradę, nie mogę zacząć od pouczania go. Nikt z nas nie lubi być atakowanym bez uprzedzenia, a już na pewno krytykowanym przez obcą osobę, nawet specjalistę. Każdy z nas na pewno wtedy przybrałby postawę wojownika, odpierałby od siebie zarzuty i atakował kontrargumentami. Dlatego dawno temu w mojej głowie zaświtała myśl o stworzeniu bloga, na którym opisywałabym swoje spostrzeżenia bez wytykania palcami i prezentowałabym swoje propozycje jak udoskonalać komunikację między najbliższymi sobie ludźmi. W śledzeniu wpisów na blogu panuje pełna dobrowolność. Można go czytać lub nie. Można przeczytać i od razu zapomnieć treść postu, a można nad nim porozmyślać.

Pierwsze moje teksty powstały ponad rok temu, ale ,,leżały” na dnie komputerowej szuflady. Biłam się z myślami, czy są one interesujące, czy zaciekawią, czy skłonią do refleksji, czy są w ogóle coś warte. Internet jest teraz pełen różnych treści, czasami zupełnie nieprzydatnych, a wprowadzających w nasze życie dodatkowy chaos i bałagan.

Aż do czasu. Kiedyś moja koleżanka podczas picia kawy na przerwie rzuciła luźną uwagę, że bardzo podoba jej się moje sprawozdanie z awansu zawodowego. Sama była w trakcie robienia go i jak każda z nas przeglądała sprawozdania innych koleżanek. To była luźna uwaga, która wymknęła jej się podczas ogólnej rozmowy o awansach. Dodała także (pamięć mam dobrą, szczególnie do komplementów), że jest ono ciekawe, dobrze się je czyta i, ,,że dobrze piszę”. Następnie zakończyłyśmy ten wątek i przeszyłyśmy na bardziej wdzięczny i milszy naszemu sercu temat, czyli o naszych dzieciach. Ale to był taki pierwszy kamyczek wrzucony do mojego ogródka niespełnionego marzenia. Potem wielokrotnie mimowolnie wracałam do tej myśli. Bo skoro ktoś odnalazł przyjemność w czytaniu biurokratycznego sprawozdania o mojej pracy, to może rzeczywiście to moje pianie jest składne, sensowne i będzie potrafiło zainteresować czytelników.

Drugi kamyczek też nieświadomie dorzuciła moja druga koleżanka, która zadzwoniła do mnie i powiedziała, że bardzo fajnie opisałam przebieg nieprzyjemnej rozmowy z rodzicami, której obie byłyśmy uczestniczkami. Po niemiłym incydencie napisałam służbowy raport, który obiektywnie oddał racje dwóch stron. Koleżanka powiedziała mi, że bardzo ładnie i sprawnie opisałam całe zdarzenie, że ona by tak tego nie zrobiła. To był już drugi kamyczek…

I niby to tylko dwa małe kamyczki, dwie luźno rzucone miłe uwagi, ale zaczęły mnie uwierać w głowie na tyle mocno, że zaczęłam coraz częściej i intensywniej wracać do rozmyślań o blogu. W końcu zwierzyłam się koleżance od sprawozdania o moim marzeniu, dałam jej przeczytać moje teksty. Jej odzew był bardzo pozytywny. Kazała mi pisać. Ale potrzebowałam jeszcze co najmniej kilku różnych głosów i ocen mojej twórczości. Kiedy były one pozytywne, choć nie pozbawione twórczej krytyki, zaczęłam realizować swój pan.

Wystarczyły dwa kamyczki, dwie życzliwie wypowiedziane uwagi, kilka miłych słów, żeby uruchomić taką wielką lawinę. Nie wiem, jak potoczy się los mojego bloga, ale ja czuję się bardzo szczęśliwa, że zaczęłam realizować swoje marzenia.

Skoro taka prosta życzliwość, a tyle potrafi zmienić na lepsze, to pomyślmy ile złego czasami w człowieku, a przede wszystkim w dziecku mogą zrobić w złości rzucone słowa, mimochodem rzucona krytyka. Może tylko spowodować, że dziecko skrzywi się, otrzepie się i pójdzie dalej, a możemy też na lata podkopać w nim własną samoocenę, poczucie własnej wartości, nadłamać mu skrzydła. A z uszkodzonym, a nie nawet złamanym skrzydłem, trudniej mu się będzie wzbić do lotu.

Bądźmy odpowiedzialni za własne słowa.

PS. dzięki Agata, dzięki Ola

Jeden komentarz do „Kamyczek do ogródka

  1. Aleksandra

    Jak zawsze trafna puenta. Oby blog cieszył się ogromną popularnością, a komentarze pozwoliły wzbić się autorce bardzo wysoko :).

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *