Jezus, mój kolega z podwórka

przez | 25 sierpnia, 2019

Niedawno moja młodsza córka zapytała się mnie czy jak byłam mała to na świecie żył Jezus. I wiem, że pytanie to nie było złośliwością z jej strony tylko zdrową dziecięcą ciekawością, by znaleźć odpowiedź na nurtujące ją pytanie. Co prawda urodziłam ją będąc po 30 więc jak się dowiedziała ile mam obecnie lat to widziałam w jej oczach niedowierzanie, jak to możliwe, że ma taką starą matkę. Zresztą wcale jej się nie dziwię. Jak ja byłam mała to dla mnie ludzie po 40 byli strasznie starzy, dziw, że poruszali się o własnych siłach, a jak moja mama mówiła, że jakiś znajomy zmarł tak młodo, a był po 50, to patrzyłam na nią, jak na wariatkę. A teraz ja sama zbliżam się to tej magicznej granicy 40 lat i myślę sobie, że się nadal  czuję młodo, pełna sił witalnych, z milionem planów i pomysłów na życie.

Kiedy moje córki bawią się razem, to zawsze umawiają się, że będą mieć 15, 16 lat (a faktycznie mają 10 i 6), będą nastolatkami, bo dla nich akurat ten wiek jest oznaką dorosłości (a ja za każdym razem zachodzę w głowę skąd się u nich wzięło to przekonanie).

Kiedy idę z moją starszą córką do sklepu i ona np. jak widzi, że np. coś kosztuje 25 zł to wydaje okrzyk: ,,co? Tak tanio” zupełnie bezrefleksyjnie, bo to nie ona płaci, nie ona zarabia i co to jest wydanie kolejnych 25 zł w kolejnym sklepie. Ona nie sumuje poszczególnych wydatków, tylko na każdy patrzy odrębnie. Za to moja młodsza córka na moje słowa, że już nic więcej nie kupuję, bo nie mam pieniędzy, powiedziała mi, żebym pożyczyła pieniądze od babci, bo ona jest bogata. A na moje pytanie na jakiej podstawie wysnuła takie przekonanie, powiedziała mi, że widziała u niej w portfelu ,,stówę”. Tak więc dla jednej  25 zł to bardzo mało a dla drugiej 100 zł to majątek.

Jak moja starsza córka pokłóci się ze swoją najlepszą koleżanką, to już jej nie lubi na wieki, zrywa wszelkie kontakty, szuka sobie nowej BFF (dla niewtajemniczonych Best Friend Forever). A za godzinę pyta mi się, jak gdyby nigdy nic czy może pójść do tej samej znienawidzonej przyjaciółki, bo ona coś pilnie musi jej pokazać.

Wszystkie te migawki z życia moich dzieci pokazują, jak bardzo nieproporcjonalnie, emocjonalnie, naiwnie odbierają one świat. Jak wyolbrzymiają przyziemne sprawy.  I wiem, że gdy patrzą na mnie to rzeczywiście widzą, że jestem niemal koleżanką z podwórka samego Jezusa, że 16 – to letnia sąsiadka wiecznie nadąsana, niezadowolona, skwaszona, niestabilna emocjonalnie jest kwintesencją dorosłości, a babcia odbierająca swoją comiesięczną, skromną emeryturę jest krezusem.

Należy o tym pamiętać, bo czasami coś, co nam się wydaje być błahym incydentem np. na placu zabaw dla dziecka stanowi prawdziwy dramat, coś co nam się wydaje tylko dziecinną kłótnią między dwiema koleżankami dla nich może stać się powodem do bezdennej rozpaczy, dla nas zgubienie kolejnej figurki, bucika od lalki nie stanowi żadnego problemu, dla dziecka może równać się z utratą najcenniejszego skarbu porównywalnego do zgubienia przez nas drogocennej, rodowej pamiątki po babci.

Dlatego nie należy lekceważyć dramatów naszych dzieci. Wiadomo, że nie można wyolbrzymiać i razem z dzieckiem przeżywać małej zguby, lekko skaleczonego kolana czy dostania łopatką po głowie od kolegi z piaskownicy, ale nad każdym trudnym przeżyciem należy się pochylić, porozmawiać, dać wsparcie. Ale też uczyć gradacji zdarzeń w naszym życiu, że czasami coś jest rzeczywiście warte naszych łez, a czasami należy przejść nad czymś do porządku dziennego. Czasami trzeba ,,to przetrawić”, poużalać się, a czasami trzeba odpuścić, otrzepać się i iść dalej. I to jest naszym zadaniem rodzicielskim. Pochylać się nad zmartwieniami naszych dzieci, nie lekceważyć, nie ośmieszać (,,taki duży chłopak a tak się maże”, ,,taka ładna dziewczynka a tak się złości), ale też uczyć, że nie wszystko złe co nas spotyka oznacza koniec świata, a jedynie małe trzęsienie ziemi.

Czasami my jako dorośli zapominamy o tym i bagatelizujemy troski naszych dzieci. Na kolejną wzmiankę o kłótni córki z koleżanką wzdychamy ciężko (znowu??), machamy ręką lub stwierdzamy ,,to się nie koleguj”, zbywamy temat. I mimo że to kolejna kłótnia i na pewno będą następne to jednak powinniśmy pochylić się nad tematem, okazać zainteresowanie i empatię. Tym samym uczymy też nasze dziecko wrażliwości, otwartości, wsłuchiwania się we własne uczucia i emocje, wyrażania i mówienia głośno o nich.

A to jest największy kapitał, jaki możemy dać swoim dzieciom na starcie dorosłości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *