Dzisiejszy post zaczynam od chwalenia się, że jestem żoną w 1/8 Iromena. Mój mąż brał udział niedawno w triatlonie na dystansie 1/8 Ironmen (czyli pływanie na odległość 500 metrów, jazda na rowerze – 22 km i bieganie – 5 km). I nie dość, że przetrwał, dał radę, to jeszcze osiągnął całkiem przyzwoity wynik. A że ja go wspierałam całym sercem więc jego chwała i triumf opromienia także mnie. Czuję się więc iromenką oczywiście w proporcji 1/8. W wyniku różnych naszych rodzinnych perturbacji mąż na zawody pojechał sam, beze mnie i dzieci. Na szczęście okazało się, że w ostatniej chwili wspierać go mogły i kibicować jego mama, siostra i siostrzeńcy. Po zakończonych zawodach mąż przyznał, że jednak ważne było dla niego takie fizyczne wsparcie, motywujące okrzyki do podejmowania kolejnego zadania, pokonywania trudności, do tego, by się nie poddać tylko płynąć szybciej, biec ile starczy sił i pedałować z całą mocą. I tak naprawdę nie ważny jest finalny wynik, ale to, żeby się realizować, stawiać sobie cele i do nich dążyć, cały czas się rozwijać.
I myślę, że każdy z nas chciałby takie przekonanie wpajać swojemu dziecku. Dla mnie, jako mamy ważne było, żeby pokazać córkom, że pewne aktywności, które wykonują, nie mają na celu zadowolenia rodziców, zaspokajanie ich ambicji, ale służą temu, by samemu rozwijać swoje talenty, umiejętności i dary jakie dostaje się od losu (dlatego nie mam w zwyczaju płacić za oceny lub za szóstki kupować nagród rzeczowych). Oczywiście uważam, że moją rolą jako rodzica jest baczne obserwowanie dziecka, rozpoznawanie u niego owych talentów i darów i kreowanie sprzyjających sytuacji, które pozwolą mu się rozwijać.Więc jeżeli zauważyłam, że młodsza córka jest niezwykle elastyczna, skoczna, ma wyczucie rytmu zapisaliśmy ją na tańce. Starsza nasza córka ma niezwykłą wyobraźnię przestrzenną, łatwość w obsłudze komputera, w opanowywaniu prostych programów służących programowaniu, w ogóle jest typem ,,inżyniera” więc wspólnie z nią wybraliśmy z oferty lokalnego domu kultury zajęcia mające na celu naukę grafikę komputerową oraz elektronikę i programowanie Photonów. Dla mnie już sama nazwa brzmi kosmicznie i abstrakcyjnie, ale jej te zajęcia sprawiały wielką przyjemność. Choć oczywiście miała wzloty i upadki, momenty kryzysu. Kiedy przyszła zima i za oknem robiło się ciemno, zimno, do tego narastało zmęczenie tygodniową nauką ciężko było jej się niekiedy zebrać i wyjść z domu na zajęcia. Dlatego wówczas trzeba było ją właśnie mobilizować, wspierać, ,,kibicować”. Pokazywać, jak wiele korzyści przynoszą jej te zajęcia – uczy się czegoś nowego, oryginalnego, rozwija swoje umiejętności, spotyka fajnych ludzi w jej wieku tak samo zakręconych jak ona na programowaniu. Do tego tłumaczyliśmy jej, że jak już się zobowiązała, zapisała na zajęcia, to należy dotrzymywać zobowiązań, nie rezygnować tak łatwo, bo zrezygnować można w każdej chwili, ale potem już trudno z powrotem wrócić na zajęcia, bo miejsce na pewno będzie już zajęte.
Poza konkretnymi zajęciami pozalekcyjnymi uważam, że w domu należy dawać dziecku dostęp i możliwość do wykonywania i podejmowania różnych działań. Dlatego też wraz z mężem staramy się kupować interesujące, fajne książki (choć mój mąż ma do tego większy talent), by na przykład rozwinąć w opornym dziecku umiłowanie do czytania. I jak widzieliśmy, że np. książki detektywistyczne o przygodach Lessego i Mai się sprawdziły i córka wręcz ,,połknęła” pierwszą część to organizowaliśmy jej kolejne. Ponadto zawsze w domu są jakieś fajne gry planszowe, nadmiar plasteliny, ciastoliny, farb, kredek, klejów i czystych kartek. Natomiast wydzielany i limitowany jest czas spędzany przed laptopem i telewizorem.
Ale poza dostępem do tych wszystkich dóbr ważne jest wspieranie i kibicowanie dziecku na całej drodze jego życia. Prawdziwy kibic jest wierny swojej drużynie do końca, przez cały mecz głośno krzyczy, skanduje, śpiewa, zagrzewa do walki. Nawet, jak mecz zbliża się ku końcowi, a wynik zwiastuje porażkę, do końca nie traci nadziei. A kiedy drużyna przegra mecz, śpiewa ,,nic się nie stało”, daje kolejny kredyt zaufania i wierzy, że tym razem to już na pewno wygramy.
I tak powinno być z naszymi dziećmi. Czasami nie spełniają one naszych oczekiwań, zaskakują nieprzyjemnie swoimi zachowaniem, a im są starsze coraz bardziej obcesowo, niemiło, czasami wręcz arogancko się do nas odnoszą (nagle wszystko jest głupie, bez sensu, nikt ich nie rozumie itd.), ale mimo wszystko nie możemy się na nie obrażać, karać milczeniem, dawać do zrozumienia, jak czujemy się zawiedzeni. Na każdym etapie życia naszej latorośli powinniśmy być gorliwymi i żarliwymi kibicami, zagrzewać słowami do podejmowania wyzwań, stawiania sobie kolejnych celów, realizowania nowych zdań. A kiedy gdzieś nasza pociecha potknie się lub upadnie powinniśmy słownie dawać wyraz naszemu uznaniu dla podjętego przez nią trudu, pomóc przełykać gorycz porażki, zawsze też mieć nadzieję i dawać kredyt zaufania.
Ale kibicowanie to także trwanie nie tylko w sytuacjach ekstremalnych, takich jak triumf lub porażka, ale także żmudne treningi, sparingi. Mam na myśli, że powinniśmy kibicować naszym dzieciom także codziennych, zwyczajnych momentach, takich jak rozmowa nie tylko na temat co słychać w szkole i czy lekcje odrobione, ale także o ich uczuciach, marzeniach, planach, relacjach z rówieśnikami. Powinniśmy starać się uczestniczyć w ich drobnych kłopotach i małych radościach.
Bądźmy najwierniejszymi kibicami naszego dziecka, którzy zaśpiewają ,,jeszcze jeden i jeszcze raz”, ale także ,,nic się nie stało”.
PS. Muszę przyznać się, że sama rzadko oglądam mecze, ale zawsze dobrze życzę naszej narodowej reprezentacji.
Ciekawy post.
Noo, gratuluję, taki Mąż to duma i wyzwanie (siła charakteru, sprawność fizyczna…) i…. Oczywiście dobry przykład dla dzieci.