Kiedyś, w jednym z moich wpisów (,,Grudniowe zniechęcenie”) wspomniałam, że czytałam mądrą, inspirującą książkę o emocjach. Dziś chciałabym do niej wrócić, a nawet zacytować jej fragment. Szczerze, zupełnie bezinteresownie polecam pozycję Agnieszki Jucewicz ,,Czując. Rozmowy o emocjach”.
W trakcie rozmowy autorki z jednym z jej współrozmówców, specjalistów, terapeutów w rozmowie o wdzięczności padają ważne dla mnie słowa:
,,Rozumiem, że (dzieci – przyp. autorki) te z mniejszą tolerancją na różne niewygody mają utrudniony dostęp do wdzięczności?”
A oto odpowiedź terapeuty:
,,Mogą mieć. Tylko trzeba pamiętać, że czasami dziecko naprawdę przeżywa różne niewygody, a nie tylko ma na niską tolerancję. Powiedzmy, że ma nierozpoznaną alergię na różne pokarmy, często boli je brzuch, dużo płacze. Dorasta w cierpieniu i choćby było otoczone miłością i czułą opieką, to może mieć kłopoty z przeżywaniem wdzięczności, bo z jego perspektywy świat jest mu nieżyczliwy, zadaje ból. Dzieci bywają też nadwrażliwe na dźwięki, dotyk albo mają trudność z tak zwaną integracją sensoryczną. To wszystko sprawia, że ich życie bywa mniej przyjemne, niż mogłoby być”.
Ów rozmówca doskonale w punkt zwerbalizował to, co od dawna z moim mężem czuliśmy i podejrzewaliśmy. Nasze starsze dziecko od zawsze codziennie zmaga się z różnymi niewygodami. Nasza starsza córka jest wcześniakiem, urodzona z ciąży podtrzymywanej lekami, ciąży zagrożonej, pełnej lęków, czy uda się ją podtrzymać, czy wszystko będzie dobrze, czy będzie zdrowa, sprawna. Od urodzenia ruchowo rozwijała się wolniej od rówieśników, długo się nie przekręcała na boki, później usiadła po raz pierwszy, długo po swoich pierwszych urodzinach postawiła pierwsze kroki. Żeby nauczyła się skakać mój mąż do naszego ówczesnego małego mieszkanka kupił trampolinę. Podziało – w końcu zaczęła odrywać nogi od podłogi i skakać. Bardzo długo uczyliśmy ją łapania i rzucania piłki. Ale o dziwo bardzo szybko nauczyła się jeździć na rowerku biegowym (którego nie cierpiała moja młodsza córka, urodzona o czasie, od małego bardzo sprawna ruchowo), w wieku trzech lat i dziewięciu miesięcy tuż przed narodzinami młodszej siostry babcia nauczyła ją samodzielnie się huśtać, co było wielką ulgą dla mnie, bo ona się huśtała godzinami, a ja mogłam posiedzieć bezmyślnie na ławeczce i odpocząć, kiedy nasz niemowlak spał w wózku. Także w wieki trzech i pół roku nauczyła się jeździć na rowerze z pedałami bez bocznych kółek i ku uciesze swojego taty i zgrozie ciężarnej matki wjeżdżała i zjeżdżała z dużą prędkością z dość wysokiej górki. Mimo tego nadal jest trochę niezborna ruchowo. Ma problemy z koordynacją ruchów. Ale podziwiam ją niezmiennie za to, że pomimo swoich obiektywnych trudności garnie się do sportu, jest chętna, próbuje swoich sił w nowych dyscyplinach, nie odżegnuje się od wysiłku. Ma doświadczenie w jeździe na nartach biegowych i zjazdowych, lubi grać w koszykówkę, pływa, nurkuje, jeździ na rolkach, łyżwach. Chętnie podjęłaby się nauki wspinaczki. O dziwo naprawdę lubi lekcje wychowania fizycznego i nie miga się od nich, nie udaje, że boli ją brzuch lub że zapomniała stroju.
Myślę, że ważne jest także stwarzanie dziecku wielu możliwości, dawanie wyboru, zachęcanie do podejmowania danej aktywności. Zawsze spędzaliśmy wiele czasu na placach zabawach. Niektóre z nich są naprawdę świetną ścieżką zdrowia lub placem wspierania integracji sensorycznej (z hamakami, trampolinami, linami do wspinania, ruchomymi kładkami). To zawsze procentuje, a nie wymaga dużych środków finansowych. Dla dziecka w jego wczesnym dzieciństwie, dla prawidłowego rozwoju fizycznego, duchowego i poznawczego (w tym językowego i komunikacyjnego) ważny jest ruch i bliskość rodzica. To połączenie wspólnych aktywności na świeżym powietrzu musi przynieść kolosalne niewymierne korzyści.
Jednakże mimo naszych starań nasza starsza córka od małego zdradzała zaburzenia w sferze integracji sensorycznej. Szczególnie w zakresie nadwrażliwości słuchowej – bała się odgłosu wiertarki, przez długi czas odkurzacza, potrafiła przerwać najlepszą zabawę, gdy usłyszała, jak sąsiad z ósmego pietra (a my mieszkaliśmy na czwartym) przekręcał klucz w drzwiach. Męczyła się w hałasie, długo adaptowała się w przedszkolu. Od zawsze przeszkadzały jej metki w ubraniach, które skrupulatnie wycinałam, sztywne spodnie, świeżo wyprane i wyprasowane bluzki. I mimo tego, że uczęszczała na zajęcia z SI, mimo tego, że ją masowaliśmy, dociskaliśmy, problem tylko trochę się zminimalizował. Do tej pory nasze poranki są nieprzewidywalne. Nie wiadomo czy któreś getry okażą się dobre czy będą dla niej za ciasne, za małe, za sztywne, choć jeszcze dwa dni temu były dobre, czy dana bluzka nie będzie za bardzo uprasowana, za gruba. Jeżeli ubrania okazują się dobre wszyscy oddychamy z ulgą i w miarę sprawnie szykujemy się do wyjścia z domu. Ale bardzo często zdarzają nam się trudniejsze dni, kiedy ubrania nie nadają się do noszenia, co sprawia, że w nerwach odbywa się poszukiwanie tych właściwych, a to sprawia, że humor mojej córki siada, staje się nerwowa, wkurzona, przez to niemiła, płaczliwa. A to sprawia, że ja także zaczynam się denerwować, złoszczę się, obie się nakręcamy i obrażone na siebie wychodzimy z domu. I mimo tego, że jestem świadoma trudności mojej córki, tego, że wiele rzeczy jej doskwiera, uwiera, nie zawsze jestem w stanie zapanować nad swoją złością, zdenerwowaniem, bo się spóźnię, bo ile można szukać idealnych spodni lub bluzki. I jej dyskomfort, jej niewygodę przedkładam nad własny komfort i wygodę. Ale słowo daję staram się pamiętać o jej trudnościach, obie próbujemy wymyślać sposoby, żeby wyjść zwycięsko z trudnej sytuacji. Dla kogoś kto nigdy nie doświadczył takiej niewygody, wewnętrznego fizycznego bólu, nieustannego uwierania trudno jest sobie wyobrazić jej cierpienie. Czasami próbuję sobie jakoś zwizualizować jej problem. Może to jest trochę tak, jakbyśmy chodzili z małym kamykiem w bucie. Początkowo go czujemy, próbujemy go wytrząsnąć, potem zaczyna nam lekko przeszkadzać, wzbudzać naszą irytację, bo niby mały, bo niby nie bardzo obciera, ale drażni przy każdym kroku, odwraca uwagę, nie pozwala się skoncentrować w stu procentach na innych aktywnościach, aż pod koniec dnia wpadamy już w furię, jesteśmy zmęczeni, ale po całym dniu, zaraz po przyjściu do domu zrzucamy niewygodne buty. A ona nie może zrzucić swoich butów, musi borykać się z tym dyskomfortem cały czas, czasami na dłuższy lub krótszy czas udaje jej się poczuć dobrze we własnej skórze. I mimo tego, że ja jestem świadoma jej trudności, mam momenty, że przestaję być wyrozumiała, szczególnie kiedy się spieszę, jestem zmęczona.
A co z innymi dziećmi, z tymi, których też uwierają różne rzeczy a nie trafili na wyrozumiałe otoczenie. Jak bardzo musi niektórym małym dzieciom doskwierać brak mowy, kiedy nie są w stanie wyartykułować swoich podstawowych potrzeb, kiedy są skazane na domyślność otoczenia. Ale nie zawsze nawet najbardziej kochającej mamie czy tacie uda się odgadnąć, co potrzebuje ich dziecko. Wtedy w nim narasta frustracja i gniew, zaczyna krzyczeć, rzucać się na ziemię, uderzać głową o podłogę. Wzbudza tym samym przerażenie rodziców, dziadków, wychowawców, innych dzieci, ale ono naprawdę nie umie inaczej wyrazić swojego dyskomfortu, nie umie go nazwać, nie może go wytłumaczyć. Takie dziecko nie jest także w stanie nawiązać satysfakcjonujących kontaktów społecznych z rówieśnikami. Dziecko niemówiące każdego dnia może doświadczyć odrzucenia. Dziecko niemówiące, którego wszystkie potrzeby nie mogą zostać spełnione, bo dorośli nie zawsze są w stanie je odgadnąć, może wyrobić w sobie dwojaką strategię funkcjonowania w świecie. Część dzieci wiecznie sfrustrowana, zaczyna być agresywna – bije rodziców, popycha rówieśników, zabiera zabawki, bo skoro oni mnie nie rozumieją, skoro oni mi nie pomagają, to wezmę sobie to siłą lub ja im pokażę. Druga strategia – to wycofanie. Bo jeżeli ktoś nieustannie, przez dłuższy czas ignoruje moje potrzeby to znaczy, że one nie są dla niego ważne, to znaczy, że ja też nie jestem ważny, więc po co się strać, po co je sygnalizować. Lepiej wycofać się i próbować jako tako przetrwać, nie narzucając się nikomu. Więc może czasami warto zasięgnąć rady fachowca, udać się do logopedy, niż pozwolić sobie uśpić czujność zapewnieniom innych, że ,,jeszcze jest mały”, ,,jeszcze ma czas”, ,,jego tata w jego wieku też nic nie mówił”, ,,chłopcy zawsze zaczynają później mówić”.
Co z dziećmi nadwrażliwymi na hałas, które odczuwają fizyczny ból przebywając w dużej grupie przedszkolnej, gdzie nie potrafią się skupić na zabawie, na pracy przy stoliki, gdzie nie nadążają z wykonywaniem poleceń pań nauczycielek, bo zanim przetworzą pierwsze polecenie rzucane przez panią w przestrzeń do innych dzieci, a tu ktoś przesuwa krzesełko, ktoś kicha, ktoś szepcze, a pani wydaje już trzecie z rzędu polecenie. Trudno więc wykonać całe zdanie, a potem te dzieci są oceniane jako nieudolne, leniwe, niezmotywowane do pracy.
Zanim bardzo szybko, powierzchownie ocenimy dziecko, czy to nasze własne czy to w grupie, trzeba mu się uważniej przyjrzeć, czy nie nosi na swoich barkach jakiś trudności, których ono samo nie potrafi nazwać, określić, ale cierpi, ale odczuwa dyskomfort, ale coś je uwiera. Uwieranie nie jest jeszcze cierpieniem, ale utrudnia codzienne funkcjonowanie, zmniejsza radość życia, umniejsza dziecięcą beztroskę. Trudno wtedy być miłym, radosnym. Bądźmy czujni i bacznie przyglądajmy się naszym dzieciom.