Łatki

przez | 27 listopada, 2019

No dobra, przyznam się… Tak jestem kurą domową, tak jestem żoną swojego męża, tak jestem matką – Polką dla swoich dzieci. Nie, nie jestem karierowiczką, bo pracuję w polskiej oświacie, nie, nie jestem nowoczesna i technologiczna, bo nie mam konta na Instagramie, nie mam konta na FB, o Tic Tocu usłyszałam całkiem niedawno, a mojego bloga moderuje mąż.

Wiem, mam świadomość, jaki nieatrakcyjny obraz mojej postaci wyłania się z tego wyznania. Zgorzkniałej, nudnej, zapyziałej, sfrustrowanej, źle opłacanej (bo oświata), umęczonej życiem, niewyemancypowanej kobiety w średnim wieku. Wiem, bo wszystkie świadomie użyte przeze mnie określenia źle się kojarzą, zwierają negatywną konotację. Przecież generalnie wszystkie kobiety, niczym zdjęte z linii produkcyjnej, wyprodukowane na akord, powinny być i chcieć tego samego. Przeglądając wszystkie portale, programy lifestylowe, czytając magazyny dla kobiet zbudowałam sobie obraz kobiety najbardziej pożądanej przez społeczeństwo – robiącą karierę matki co najmniej dwójki dzieci, która w pełnym makijażu, doskonale ubrana, z sylwetką fit stanowczo twierdzi, że nie ma nic prostszego niż godzenie obowiązków pracownika i matki, że wszystko można poukładać, wystarczy zrobić biznes plan i bardzo czegoś chcieć.

Wystarczy tylko, że jakaś kobieta przyzna, że czuje się zmęczona łączeniem różnych ról – ooo to nieporadna matka – Polka; wystarczy, że któraś przyzna, że lubi gotować regularnie dla swojej rodziny – wiadomo – kura domowa; wystarczy, że napomknie, że to mąż płaci rachunki i inwestuje wspólne pieniądze – pantoflara.

W dzisiejszych czasach bardzo szybko, w mgnieniu oka, bardzo łatwo oceniamy, naznaczamy, przypinamy bezrefleksyjnie kolejne łatki. Niedawno zadzwoniła do mnie pani z banku, w którym mam kredyt mieszkaniowy, by zachęcić mnie do poczynienia różnych inwestycji, oczywiście mamiąc mnie wizją wielkich korzyści majątkowych, jakie dzięki temu osiągnę. Udało mi się w jej słowotoku tylko wtrącić, że konto, które mam w ich banku służy tylko w jednym celu – spłaty comiesięcznej raty kredytowej, a pozostałe operacje robimy w ramach konta męża i jego banku. Na co pani po drugiej stronie łącza wyraziła ubolewanie, że tak się słabo ustawiłam, że nie jestem decyzyjna i może czas to zmienić i skorzystać z nadarzającej się możliwości, którą ta pani mi teraz stwarza. Owa pracownica banku, która nawet mnie nie znała, rozmawiała ze mną jedynie przez dziesięć minut, nie zadała sobie nawet trudu prześledzenia historii mojego konta (bo nawet nie wiedziała, że mam w tym banku kredyt) dyskredytowała mnie w ciągu tej krótkiej chwili. Oceniła i przypięła łatkę podległej mężowi żony, uciemiężonej, ograniczonej finansowo. Skończyłam rozmowę nie reflektując na żadną z przedstawionych mi życiowych ofert.

Osobiście nie wymagam, żeby wszyscy wokół mnie przesadnie się mną interesowali, zwracali na mnie uwagę. Ale też uważam, że gdy z kimś się koleguję, rozmawiam, to chociaż fajnie, ze ktoś poświęci mi odrobinę uwagi, zobaczy mój punkt widzenia, a nie wyrobi sobie o mnie zdanie na podstawie tego, jak wyglądam, gdzie pracuję i ile czasu, jaki jest metraż mojego mieszkania.

Uważam, że każdy bardziej lub mniej świadomie projektuje swoje życie, podejmuje takie a nie inne decyzje, a mnie nic do tego. Bo np.  ja naprawdę świadomie ograniczam swoje działania zawodowe, by być z córkami, jak najwięcej w domu, by popołudnia spędzać z nimi. I nawet jeżeli to trwanie ogranicza się do tego, ze starsza córka odrabia lekcje przy stole w kuchni, a ja w tym czasie coś gotuję lub przygotowuję pomoce do pracy lub ogarniam dom, to patrzę sobie na nią, czuję jej obecność, mogę jej pomóc w lekcjach lub w międzyczasie pogadać. Ale wiele jest takich dni, że gramy w gry, ,,przewalamy” się po podłodze, przytulamy, łaskoczemy. Ja lubię być z nimi, czuć ich bliskość. Dzieci tak szybko rosną i wiem, że już niedługo przyjdzie czas, że one nie będą potrzebowały tak intensywnej mojej obecności, bo świat je będzie wołał, kusił i pochłaniał coraz bardziej. Ale też rozumiem, że ktoś czuje na równi potrzebę bycia z dzieckiem, jak i inwestowania w siebie, podejmowania nowych wyzwań, co wiąże się z prowadzeniem intensywnego życia zawodowego. Jeżeli ktoś się czuje w tym dobrze to czemu nie.

Nie jestem dobrą kucharką, uważam, że gotowanie to nie moja pasja i że najpierw stoję przy przysłowiowych ,,garach” strasznie długo, a potem to jedzenie znika lub nie w szybkim tempie, a mnie zostaje sprzątanie po obiedzie. Ale ważne jest też dla mnie, żeby moje dzieci, które są bardzo wybiórcze w jedzeniu zjadły przynajmniej jeden ciepły posiłek w całości (bo czasami tylko ,,podzióbią” obiad na stołówce). I jak ktoś ma dzieci, które prawie nie jedzą owoców i warzyw, to zdaje sobie sprawę, jak bardzo trzeba się napracować, żeby przemycić jakiekolwiek witaminy i na pewno zrozumie mój trud systematycznie gotowanych zup i robienia koktajli owocowych. Ale ja tego nie robię z poświęceniem tylko z miłości do dzieci. Co w moim mniemaniu nie czyni mnie umęczoną kurą domową. To po prostu mój wybór, bo przecież opłacam obiady w szkole. Ale też nie zaglądam w ,,gary” innym, ani nie oceniam nawyków żywieniowych innych ludzi i ich dzieci.

Nie zaglądam też do portfeli moich znajomych, nie interesuje mnie ,,kto trzyma kasę”, kto co kupuje i w co inwestuje. Dlatego też dziwią mnie wszelkie dyskusje toczące się głównie w wirtualnym świecie (kiedy incydentalnie korzystam z konta FB męża lub siostry) lub wejdę na jakieś forum rodzicielskie na temat modeli wychowywania dzieci, wydawania pieniędzy i dbania o relacje z partnerem. Uważam, że zasada ,,żyj i pozwól żyć innym”, o ile nie krzywdzi innych, nie powoduje zaniedbania dzieci, jest złotą zasadą godną polecenia.

Wiem, że wszystko co napisałam zdaje się być truizmem, bo przecież nie od dziś mówi się o tolerancji, wolności, że ,,nie ocenia się książki po okładce”, ale w gruncie rzeczy, na co dzień nadal ludzie się oceniają, mierzą ze sobą, porównują, starają się robić lepsze wrażenie niż ma to miejsce w rzeczywistości. I to zajmuje im bardzo dużo czasu i pochłania mnóstwo energii. Ale też sami popadamy w pułapkę. Tak bardzo staramy się udawać lepszych niż w rzeczywistości, tak kadrujemy zdjęcia na naszych wirtualnych kontach (żeby mieszkanie wydawało się większe, elegancko i nowocześnie urządzone, kibić bardziej kształtna, dzieci jeszcze bardziej urocze, no po prostu ,aniołki”), że potem trudno nam zrzucić maski i musimy brnąć w kolejne mistyfikacje, a to naprawdę zaczyna z czasem ciążyć.

Pozwolę sobie na prywatę. Cieszę się, że mam grono przyjaciółek nieliczne, ale wierne, szczere i oddane. Bo naprawdę nie ma lepszej terapii, jak codzienna rozmowa o tym co nas cieszy i nas boli, o tym, ze mamy cudowne dzieci, ale też wiele problemów, o tym, że powinnyśmy schudnąć, ale w sumie nie jest z nami tak źle, o tym, że w pracy miałyśmy scysje z klientem, ale w sumie mamy z niej wiele satysfakcji. Takie codzienne small – talki, wspierające, rozweselające, czasami wzruszające, ale zawsze szczere, bez owijania w bawełnę, bez lukrowania. Polecam. Rozmowa, pogawędka, dialog, dyskurs, jak byśmy tego nie nazwali, bez udawania, bez przypinania łatek, bez ograniczeń mentalnych naprawdę są najlepsze na świecie.

2 komentarze do „Łatki

  1. Agata

    No super tekst! Bardzo mi się podoba. Ja posiadaczka konta fb i Ig potwierdzam, lukier się leje i trzeba mieć zdrowy rozsądek, by nie popaść we frustrację, że innym się udaje, że tak idealnie, a u mnie NIE! Ale cudownie, że w realu są ludzie, z którymi można zweryfikować to odrealnione życie. Dlatego, tak bardzo sobie cenię osoby, z którymi pracuję :)), z którymi mogę dzielić codzienność. A zdrowy rozsądek potrzebny zawsze.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *