Bilans dekady

przez | 17 września, 2019

Moja starsza córka kończy 10 lat. Od dekady jestem matką, a to skłania do podsumowań i rozmyślań. Od dziesięciu lat nie żyję życiem swoim tylko mojej córki, a po drodze dołączyła kolejna. I te wszystkie hasła ,,szczęśliwa matka – szczęśliwe dziecko”, ,,realizuj siebie”, ,,pamiętaj o sobie” jakoś mnie nie dotyczą. Jestem matką wariatką i matką totalną. Wszystko co robię, świadomie czy nie, robię z myślą o moich dzieciach. Nawet jak staram się dbać o siebie, to dla nich, jak podejmuję jakąkolwiek aktywność fizyczną, to dla nich, żeby jak najdłużej być w formie, móc je wychować, a potem przy nich trwać, patrzeć, jak są dorosłe i zawsze być w gotowości do pomocy, wsparcia, rozmowy. I wiem, że bycie matką ukształtowało mnie najbardziej i czuję, że najbardziej mnie definiuje. Logopedą się bywa (bo zawsze można zmienić zawód), pracownikiem się bywa (miejsce pracy się zmienia), przyjaciółką, koleżanką się bywa (ludzkie losy czasami są nieprzewidywalne), nawet żoną się bywa (choć ja zamierzam nią być do końca życia), ale mamą się jest całe życie. I jak patrzę na swoją mamę to nie tylko dla swoich dzieci, ale i ich dzieci.

Co zyskałam, a co straciłam?

Straty:

– straciłam ,,święty spokój”, ciągle się czymś martwię, martwię się na zapas, a jak nie mam czym się martwić, to martwię się, że się nie martwię, bo to znaczy, że coś mi umknęło i czegoś nie dopatrzyłam;

Zyski:

okazało się, że można kochać kogoś tak mocno, że fizycznie serce boli i czasami człowiek nie wie czy to taki ogrom miłości go zalewa czy to już zawał;

że można się zachwycać każdego dnia drugim człowiekiem, i nawet jak moja córka dorasta i nie wygląda jak słodki bobasek w beciku, ale wzrostem mi dorównuje, rozmiar stopy mamy podobny, zaczynają się pojawiać pryszcze, częściej przemyka przez tą ładną buzię grymas niezadowolenia i buntu niż radości, to i tak mi się codziennie wydaje, że moja córka jest ładniejsza i mądrzejsza niż była wczoraj, a już na pewno niż była rok temu. I co rusz myślę z niedowierzaniem, jak to możliwe, że dwoje ludzi, którzy nie wygraliby konkursu na miss i mistera, mają takie piękne dzieci;

że nauczyłam się oszczędności (bo zawsze dla siebie szkoda mi coś kupić, choć uwielbiam shopping, ale tylko ubraniowy, męczą mnie i unikam zakupów spożywczych) i rozrzutności (bo dla moich córek nie szkoda mi wydać pieniędzy na setną książkę, choć tyle nieprzeczytanych leży jeszcze na półce, na kolejną grę planszową, na kolejny zestaw klocków Lego, ale też na kolejną lalkę, jak zrobią minę proszącego kota ze Shreka);

że stałam się lepszym specjalistą – praktykiem, bo praktykuję 24h/7, że rozwój mowy znam nie tylko z teorii, ale i praktyki, że wymyślałam milion zabaw, sposobów, by czegoś nauczyć, zainteresować, pokazać, bo u nas telewizor ciągle wyłączony; a potem w taki sam sposób bawię się z moimi podopiecznymi;

że jestem bardziej empatycznym terapeutą dla rodziców moich małych pacjentów, że nie wymagam, nie straszę, nie odpytuję, czy trenowali przez cały tydzień, to co było zalecone. I nawet, jak widzę, że nie, to nie wpędzam rodziców w poczucie winy. Bo ja już naprawdę rozumiem, że czasami nie da się i nie ma kiedy potrenować przez cały tydzień, bo ciągle się coś działo, a jak się nie działo, to rodzic zmęczony, nie miał siły, energii, żeby coś poćwiczyć. Odkąd sama mam dzieci nie stawiam nierealnych oczekiwań i zadań. Staram się proponować szybkie, proste ćwiczenia, które można wykorzystać jadąc z dzieckiem w samochodzie, wypełniając czas stojąc w korku;

że można spać po 3-4 godziny na dobę albo 3 razy po 2 godziny w nocy (szczególnie, jak się karmi 1,5 roku piersią) przez długi czas i można przeżyć, a nawet pracować, gotować, sprzątać, przyjmować gości (choć kiedyś mi się wydawało, że to jest nie do przeżycia);

że zyskałam rzeszę nowych, wartościowych przyjaciół, których poznałam w przedszkolu czy szkole mojej córki i nadal się wspieramy, przyjaźnimy;

że ciągle mam o czym rozmawiać ze znajomymi i nieznajomymi, bo temat o własnych i cudzych dzieciach jest tematem rzeką, nigdy się nie kończy (nie ma dnia, żebym w pracy nie pogadała z koleżankami co u której słychać, a to oznacza nie mniej nie więcej – rozmowy o dzieciach. Mężczyźni tak nie mają, oni zawsze rozmawiają o sprawach najwyższej wagi – sport, polityka, gry komputerowe, własne osiągnięcia sportowe, modele samochodów. Ja z koleżankami też rozmawiam o samochodach, ale w takim kontekście, że samochodem podwiozłam dzieci do szkoły, albo popsuł nam się samochód i jest kłopot z przywiezieniem zakupów);

że odkrywam nowe miejsca w Polsce, których nigdy bym nie szukała, bo chcę im jak najwięcej pokazać, bo chcę, by wiedziały jak najwięcej, by poznawały na razie ten świat najbliższy, a potem ten dalszy zagraniczny, bo takie wypady – kilkudniowe oderwanie się od rzeczywistości, bycie tylko razem ze sobą we czwórkę bardzo nas zbliżają i na długo ładują akumulatory i wzmacniają motywację do ciężkiej pracy – że warto pracować dla takich chwil;

że dostrzegam szczegóły, detale, do których nie przywiązywałam wagi. Że świadomie przeżywam kontakt z naturą, zmiana klimatu jest błogosławieństwem dla naszej alergicznej córki; że teraz dostrzegam różne gatunki drzew (bo tym się interesuje moja córka), że rozróżniam wróbelka od mazurka (choć na pierwszy rzut oka są nie do rozróżnienia);

że o owadach wiem więcej niż niejeden entomolog, bo przez rok moja córka przeżywała fascynację owadami, głównie mrówkami, dzięki czemu nasza biblioteczka wzbogaciła się o kilka nowych atlasów o motylach, pszczołach, jednym słowem różnego rodzaju robalach, że telewizor powoli zasłaniają akwarium z rybkami i rakiem; fornikarium z żywymi mrówkami, terrarium z patyczakami;

że czytam mnóstwo ciekawych książek z zakresu psychologii, pedagogiki, żeby móc być świadomym rodzicem, żeby wychować córki na wartościowych mądrych, samodzielnych ludzi, by potrafiły być empatyczne dla potrzebujących ale i asertywne, broniące same siebie przed toksycznymi ludźmi; ale także dzięki temu sama staję się świadoma, swoich uczuć, emocji;

że nauczyłam się jeździć na nartach biegowych i ta dyscyplina sportowa jest odkryciem mojego życia, a wszystko to dlatego, by móc spędzać czas w ferie z moimi dziećmi i dzielić z nimi ich pasję. Narty biegowe dały mi wiele frajdy, radości, wolności, satysfakcji, przypomniały wszystkie te uczucia, które odczuwałam dawno temu, w dzieciństwie;

Patrząc na powyższy spis zysków i strat myślę, że niejedno przedsiębiorstwo pozazdrościłoby mi takiego bilansu, choć wiadomo, że zwykła codzienność nie jest cukierkowa i lukrowana.

Wszystkiego najlepszego, Córko moja kochana!!!

Jeden komentarz do „Bilans dekady

  1. Agata

    Nie mam komentarza, zatkało mnie, łzy się w oku zakręciły. Mam tak samo❤ moje córki to mój cały świat ❤ Dzięki za taki super tekst. Jak dobrze że są ludzie, którzy umieją ubrać to wszystko w słowo pisane.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *