Do niedawna, we własnym mniemaniu jawiłam się sobie, jako osoba super zorganizowana, mająca wszystko pod kontrolą. Zawsze wszystko planowałam z dużym wyprzedzeniem: wakacyjne wyjazdy, imprezy rodzinne, menu na obiad na cały tydzień. Do tego wydawało mi się, że mam super podzielną uwagę. Jednocześnie potrafiłam gotować zupę, prasować, rozmawiać przez telefon (nadwyrężając przy tym kręgosłup przytrzymując telefon ramieniem) oraz zerkać na wiadomości telewizyjne. Monica, bohaterka z ,,Przyjaciół” (które oglądam namiętnie o każdej porze dnia i nocy, jak tylko natrafię na jakimś kanale telewizyjnym) jest moją idolką. Ona ma nawet ręczniki posegregowane na kolory. Ja mam prawie tak samo.
Najbardziej jednak dumna byłam ze swojej podzielności uwagi. W dzisiejszych czasach bardzo ceni się ludzi wszechstronnych, potrafiących prowadzić kilka projektów na raz, elastycznych, żywo reagujących na wszelkie zmiany, przeszkody. Także przychodząc do specjalisty, niezależnie czy to do lekarza czy terapeuty, cenimy sobie wszechstronność tej osoby, to, że jej zainteresowania wykraczają poza przedmiot jej specjalizacji. Ja sama będąc logopedą, nieustannie się dokształcam, doszkalam, podpytuje koleżanki o nowinki z zakresu zaburzeń SI, przetwarzania słuchowego, metod psychoterapii. Ideałem specjalisty, pracownika staje się człowiek, który poza swoją dziedziną posiada rozległą wiedzę na tematy pośrednio związane z jego wykształceniem. Wielkie korporacje także dążą do tego, by stworzyć pracownika multispecjalistę. Wytrącają go z tak zwanej strefy komfortu, żeby nie popadł w rutynę i przenoszą na nowe stanowisko, które wymaga dalszego dokształcania i większej uważności, jak wszystko, co rzadziej wykonujemy.
Z mojej strefy komfortu i wygórowanego mniemania o sobie wytrąciła mnie moja własna córka. Na szczęście dla nas obu. Wielokrotnie zdarzyło się, że starannie odmierzając składniki do zupy, jednocześnie, mimochodem starałam się odpowiadać na jej pytania. Jednak wówczas moja podzielność uwagi mnie zawodziła i musiałam się dwa razy dopytać co do mnie mówi, aż kiedyś raz, drugi, trzeci usłyszałam ,,już nie ważne”. Pierwsze trzy razy zignorowałam (choć to o trzy razy za dużo), myśląc, że pewnie sobie poradziła, ale przy kolejnym ,,już nie ważne” w mojej głowie zawyła syrena alarmowa. Jak to nie ważne??? Moje dziecko coś do mnie mówi, chce mi coś opowiedzieć, zapytać a ja tylko coś mruczę potakująco, zamiast zatrzymać się na chwilę, przerwać wykonywaną czynność i w końcu porządnie ją wysłuchać. Może teraz to, co mówiła nie było sprawą życia i śmierci, ale dla niej było ważne, a jaką odpowiedź zwrotną ode mnie otrzymuje – matka ją zbywa, przytakuje bez sensu, zajęta mieszaniem zupy. Ile jeszcze razy powiedziałaby ,,nie ważne”, dopóki by mnie nie oświeciło, że coś jest nie w porządku, aż w końcu przestałaby mówić nie tylko sprawach błahych, ale przede wszystkim tych najważniejszych – o swoich trudnościach w grupie rówieśniczej, o pierwszej miłości, rozterkach wieku dorastania.
Okazuje się, że w kontaktach międzyludzkich, szczególnie w stosunku do osób nam najbliższych nie istnieje coś takiego jak podzielność uwagi. Powinniśmy być skupieni na naszym rozmówcy maksymalnie, a nie w tyle głowy zastanawiać się, czy ja posoliłam zupę, że pralka wyprała i trzeba rozwiesić pranie czy układać w myślach listę zakupów. To, co mówi do nas nasze dziecko powinno mieć dla nas wartość priorytetową, by nigdy przenigdy nie miało przeświadczenia, że to co do nas mówi jest mało ważne, nieistotne, a tym samym nabiera przekonania, że ono samo w gruncie rzeczy jest mało fajne, nie stanowi atrakcyjnego partnera nawet dla własnych rodziców.
Oczywiście należy uczyć dzieci, że nie zawsze jest czas i miejsce na rozmowy, są sytuacje, w których absolutnie nie możemy poświęcić im uwagi, jak np. wtedy, kiedy rozmawiamy przez telefon (wtedy moje dzieci – ,, klasyka gatunku” – muszą mi pilnie coś powiedzieć, bo inaczej pękną od nadmiaru niewypowiedzianych słów, potrzebują niezwłocznie mojej pomocy, bo wydarzyło się coś, co zagraża ich zdrowiu i życiu lub kłótnia moich córek wkracza akurat w decydującą fazę i zaczęły dominować siłowe argumenty zamiast tych słownych). Po prostu w ten sposób uczymy dzieci kultury mowy – zawsze słuchamy z zaangażowaniem swojego rozmówcy, poświęcamy mu całą uwagę, ale uczymy, że są takie sytuacje, kiedy nie powinno się przeszkadzać w rozmowie, uczymy także czekania na swoją kolej, nie przerywania rozmówcy.
Dlatego obiecałam sobie nigdy więcej podzielności uwagi w sprawach najważniejszych, najbliższych mojemu sercu. Moja miłość do córek jest niepodzielna więc tym bardziej należy im się cała moja uwaga.